Przez fakt, że populizm nie jest ideologią, łatwo przechodzi z partii na partię. Tradycyjne ugrupowania prawicy i lewicy zarażają się przez zakażenie od populistów. Wyjątkowo podatne są, gdy przeżywają kryzys popularności. Wówczas zawsze znajdzie się polityk albo cała frakcja, która próbuje kopiować metody albo hasła populistyczne, doprowadzając do podziału wewnątrz swojego ugrupowania. Chorują na to republikanie w USA, torysi i laburzyści w Anglii, prawica we Francji, Partia Demokratyczna we Włoszech i wiele innych.
Zachorowali też chadecy z CDU/CSU w tak ważnych dla nas i dla całej Europy Niemczech. Ich relatywnie słaby wynik w ostatnich wyborach i rewelacyjny rezultat populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD) doprowadziły do podziału w obozie tych pierwszych. AfD wypadła najlepiej w Bawarii, nie licząc byłej NRD. I zagroziła bezwarunkowej dotąd dominacji CSU w tym landzie. Żeby ocalić pozycję lidera partii, po 10 latach zrezygnować ze stanowiska musiał premier Bawarii Horst Seehofer.
W październiku Bawarię czekają wybory samorządowe, na które CSU patrzy dziś z przerażeniem. Populiści z AfD są obecnie największym opozycyjnym ugrupowaniem w Bundestagu i naturalną koleją rzeczy to oni będą zbierać punkty po każdej porażce rządu, zawinionej czy nie. Czasy zrobiły się wyjątkowo niespokojne.
Na okładce „Der Spiegla”, największego politycznego tygodnika w Niemczech, pojawił się ostatnio Donald Trump ziejący z góry ogniem piekielnym na przerażoną Angelę Merkel stykającą się plecami z Emmanuelem Macronem, który uśmiechnięty mruga do nas okiem. W ręku trzyma już gaśnicę, na której przylepiona jest niebieska flaga Unii Europejskiej i napis „Kocham Europę!”.
Rzeczywiście Niemcy i Francja są od dawna zjednoczeni, tyle że stoją dziś plecami do siebie.