Prezydent Andrzej Duda wybiera się do USA z długą, aż czterodniową wizytą, w dodatku razem z małżonką Agatą. Odwiedzi najpierw Nowy Jork, a następnie Chicago. Nie przyjedzie do Waszyngtonu. W Nowym Jorku weźmie udział w sesji Rady Bezpieczeństwa ONZ w związku z objęciem przez Polskę przewodnictwa w tym organie, którego niestałym członkiem nasz kraj został 1 stycznia.
Wystąpienie to nie ma większego politycznego znaczenia, mowę prezydenta z tej okazji o wkładzie Polski do historii prawa międzynarodowego mógłby wygłosić ekspert w tej dziedzinie. Ważniejsze będą zapowiadane przez ministra Szczerskiego spotkania z „ambasadorami” – czyżby z ambasador USA Nikki Haley? – i oczywiście z organizacjami żydowskimi w nowojorskim konsulacie. Dwa lata temu podobne spotkanie wypadło bardzo dobrze, ale jak przywódcy diaspory powitają Dudę dzisiaj, po wpadce z głupią i przynoszącą Polsce wstyd ustawą o IPN?
Kampania prezydencka w Chicago
Po Nowym Jorku prezydent wyruszy do Chicago i okolic, gdzie zaplanowano szereg spotkań z Polonią, żołnierzami polskiego pochodzenia oraz burmistrzem miasta Rahmem Emanuelem i gubernatorem stanu Illinois Bruce′em Raunerem. Emanuel był kiedyś ważnym politykiem Partii Demokratycznej, prawą ręką prezydenta Obamy, ale dziś jako burmistrz zbiera fatalne recenzje. Głównym celem wizyty w „wietrznym mieście” jest, jak przyznaje prezydencki minister Adam Kwiatkowski, umocnienie więzi z Polonusami w stulecie niepodległości Polski.
Duda powiedział, że zależy mu, aby Polacy na całym świecie „przeżywali” tę rocznicę. Prowadzi więc kampanię prezydencką w Chicago – gdzie i tak miejscowi Polacy zawsze masowo popierali PiS i pokrewne mu polityczne ugrupowania.