Skład nowego hiszpańskiego rządu szybko obiegł światowe agencje, bo idealnie oddaje ducha czasu. Premier Pedro Sanchez powołał do swojego socjalistycznego gabinetu 6 panów i 11 pań; to najbardziej kobiecy rząd w dziejach Hiszpanii i dziś w Europie (pozostawia w pokonanym polu Francję, Szwecję i zamorską Kanadę). Jedyną wicepremier, do spraw równości, została Carmen Calvo, a panie objęły również m.in. resorty gospodarki, sprawiedliwości, obrony, zdrowia i finansów, a także spraw wewnętrznych, gdzie na panią minister spadnie m.in. rozładowanie kryzysu katalońskiego. Mamy też w tej ekipie zadeklarowanego geja, naukę objął podwójny kosmonauta Pedro Duque, a kulturę (i sport) – wzięty pisarz i dziennikarz Màxim Huerta. Zdaniem premiera taki skład kwituje przemiany, jakie się ostatnio dokonały w Hiszpanii, a za najważniejsze wydarzenie, po którym – jak mówi – nic już nie było takie jak dotychczas, uznaje niedawny (8 marca) marsz 5 mln kobiet na rzecz równych szans i walki z przemocą. Kłopot w tym, że to jednocześnie najsłabiej umocowany rząd w dziejach Hiszpanii: wspiera go 84 posłów w 350-osobowych Kortezach. Sanchez obiecał nowe wybory najpóźniej za dwa lata, jak już uporządkuje sytuację, ale ten termin może się okazać dużo mniej odległy.
Równolegle największy hiszpański dziennik „El Pais” po raz pierwszy w swej 42-letniej historii powołał redaktora do spraw gender, a właściwie redaktorkę: Pilar Àvarez. Ma dbać, żeby na łamach więcej pisano o problemach kobiet i żeby częściej pojawiały się ich sylwetki. „Będziemy też opisywać, jak na to wszystko reagują mężczyźni” – zapowiada Àlvarez.