KAROLINA BŁACHNIO: – Często powtarza pani, że jako pisarka ma pani trudną drogę. To z powodu łamania tabu?
KATJA KETTU: – W Finlandii długo panowała tradycja, że o wojnie piszą tylko mężczyźni, najlepiej historycy. Pisarki zajmowały się mniej istotnymi tematami społecznymi, ewentualnie emocjami i miłością. Zdarzało się, że porywały się na ten temat, ale ich książki były skazane na niebyt. Kobiety piszące o wojnie trafiły do głównego nurtu dopiero jakieś 10 lat temu. Prym wiodą teraz młode pisarki.
Pisze pani o trudnej historii Finlandii.
Dorastałam w stolicy Laponii Rovaniemi. Jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy, że z rówieśnikami bawimy się na terenach dawnych obozów jenieckich. W okolicy miasta było ich mnóstwo, w całej Laponii – dwieście. Pikku Berliini, czyli Mały Berlin – tak Niemcy nazywali bazy na terenie Finlandii, w których stacjonowali podczas wojny, w latach 1941–44. Bazę w Rovaniemi przekształcono w obóz jeniecki, teraz to dzielnice mojego miasta. W koszykówkę chodziliśmy grać na Pole Rommla. Pierwotnie było to boisko piłkarskie utworzone przez Niemców. W piłkę grały tu drużyny hitlerowskiej 20. Armii Górskiej i Finów, miejsce nosi tę nazwę do tej pory. Znaleźliśmy tam granat niewybuch – ślady wojny były powszechne, ale niekomentowane.
Kiedy zdała sobie pani sprawę, że na tych terenach były obozy koncentracyjne?
Dopiero, gdy zaczęłam o nich czytać. Jako nastolatki nie wiedzieliśmy, dlaczego te tereny były otoczone drutem kolczastym. O tym się nie mówiło, krążyły jedynie plotki. Pamiętam, że w szkole nauczyciel dał mi książkę na temat obozów. Przeczytałam ją i chciałam przygotować referat. Usłyszałam wtedy, że pokój nauczycielski się nie zgadza, bo to nie jest kwestia do omawiania.