Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Pokochaj nas

Orwell w chińskim wydaniu

Chińską specjalnością stały się cyfrowe systemy identyfikacji. Zainstalowano już 200 mln kamer. Chińską specjalnością stały się cyfrowe systemy identyfikacji. Zainstalowano już 200 mln kamer. Thomas Peter/Reuters / Forum
Chiny wdrażają może najważniejszy eksperyment społeczny w swoich dziejach. Powstaje system, w którym zaufanie do każdego obywatela mierzone będzie w punktach.
Lech Mazurczyk/Polityka
Jeśli obywatel przechodzi na czerwonym świetle, jego fotografia trafi na kilka dni na elektroniczne panele wstydu w okolicy, gdzie dokonano występku.Chakrapong Worathat/EyeEm/Getty Images Jeśli obywatel przechodzi na czerwonym świetle, jego fotografia trafi na kilka dni na elektroniczne panele wstydu w okolicy, gdzie dokonano występku.

W nadmorskim Rongcheng, w prowincji Shadong, mieście młodym i postępowym, gdzie zimują łabędzie przylatujące z Syberii, cztery lata temu każdemu z 740 tys. dorosłych mieszkańców przyznano po tysiąc punktów kredytu. Można je mnożyć, ale i tracić, w zależności od zachowania. Rongcheng należy do 30 ośrodków – razem z Zhenzhou, Changsha, Wuhanem czy Lozhou – wytypowanych do przeprowadzenia eksperymentu z SCS, Social Credit System, kredytem zaufania społecznego.

W Chinach działa się ostrożnie, nie reformuje na żywioł, ale najpierw testuje w małej skali i zanim postawi się następny krok, wnikliwie ocenia rezultaty. Wolny rynek też testowano tu przez lata, najpierw w specjalnych strefach ekonomicznych. Teraz władze obiecują, że od 2020 r. wprowadzą system, który każdemu chińskiemu obywatelowi (i instytucji) wystawi ocenę wiarygodności społecznej. Na ile jest odpowiedzialny i cieszy się zaufaniem. I taka ocena nie będzie, rzecz jasna, czystą formą uznania, ale będzie miała coraz więcej praktycznych codziennych konsekwencji.

Dobrze je oddaje żółty slogan nad siedzibą władz miejskich Suqianu, w prowincji Jiangsu, także uczestniczącego w eksperymencie: „Pozwólmy osobie wiarygodnej spokojnie wędrować pod bezkresnym niebem, ale kto nie zasługuje na zaufanie, niech nie będzie mógł postawić ani jednego kroku”. Trzymając się tej poetyki: w Suqianie, jeśli obywatel przechodzi na czerwonym świetle, jego fotografia trafi na kilka dni na elektroniczne panele wstydu w okolicy, gdzie dokonano występku. Chodzi właśnie o to, żeby zawstydzić, a nie poniżyć, więc publicznie nie podaje się imienia i ogranicza szczegóły, ale twarz pokazuje jak najbardziej. No i obcina 20 pkt z kredytu zaufania.

Dobre i złe punkty

W nowoczesnym przeszklonym ratuszu w Rongcheng do obsługi petentów służy olbrzymia otwarta przestrzeń i rzędy biurek. Jeden z sektorów obsługuje SCS. Zgłaszają się tu po zaświadczenie osoby ubiegające się o posadę albo o kredyt, o tytuł naukowy, a także w wielu innych sytuacjach, kiedy to stał się potrzebny jeszcze i ten dodatkowy papierek. SCS staje się modny. Choć sporo mieszkańców w ogóle nie wie o tej dodatkowej ocenie, dopiero okoliczności ich przymuszają.

W zaświadczeniu nie podaje się listy zasług i występków, ale punkty zamienia się na cztery kategorie oceny zaufania: od A do D (a A dzieli dodatkowo na trzy podkategorie). Ponad 90 proc. mieszkańców ma kategorię A, ale np. jazda po pijanemu automatycznie przenosi do kategorii C. Za zaległości w płaceniu rachunków czy podatków grozi obcięcie 40–80 pkt, a za znalezienie się na którejś z czarnych list, np. dłużników, traci się 100–300 pkt.

Drobniejsze ubytki punktów można nadrobić, oddając krew (za 50 pkt), pracą w wolontariacie i rozmaitymi dobrymi uczynkami oraz datkami na cele charytatywne. Wysoko notowany jest tytuł wzorowego pracownika. W każdej z tych spraw trzeba przedstawić zaświadczenie.

A jest się o co starać. Przodownicy w punktacji dostają zniżki na energię elektryczną i ogrzewanie, tańsze karty na transport miejski, pierwszeństwo w przyjęciu do szpitala. Można wypożyczyć miejski rower bez depozytu i za darmo pójść na pływalnię. Na wielkich tablicach przed ratuszem przedstawiane są szczególnie cenne postawy: 24-letni policjant Bi Haoran, który uratował kilka osób, kiedy samochód wjechał w tłum. I 55-letnia wieśniaczka Yuan Suoping, która po śmierci męża zaopiekowała się teściową i gdy wyszła ponownie za mąż, postawiła warunek, że nadal będzie jej pomagać.

Mieszkańcy rozmawiający z zagranicznymi dziennikarzami są zadowoleni. Uważają, że ogólnie podniósł się poziom życia. Ludzie są teraz bardziej wenming, ucywilizowani. Nie mówiąc już o kierowcach.

Swoich liderów na tablicach mają też lokalne społeczności. W miejskiej wspólnocie Pierwsze Poranne Słońce, grupującej 5,1 tys. rodzin, eksperyment poszedł dalej. Została podzielona na sieć lokalnych komórek obejmujących po 300 rodzin – i każda ma swojego opiekuna. Do systemu punktów obowiązującego w całym Rongcheng dodali dodatkowe kryteria. Punkty odejmuje się za zaangażowanie religijne (co akurat współgra z ogólnokrajową kampanią studzenia religijności), za złe stosunki w rodzinie, małą dbałość o dzieci, za porzucenie rodziny, a także za oczernianie sąsiadów w mediach społecznościowych.

W ten sposób koło jakby się zamknęło. W Pierwszym Porannym Słońcu zapachniało latami 50. I systemem wiejskich komun i kolektywów robotniczych daiwei, których podstawowym celem, poza wszystkim innym, było pilnowanie jedni drugich, pełna kontrola, zaglądanie do dusz, garnków i łóżek. I pilnowanie politycznej poprawności, według aktualnej wykładni narzucanej z góry. Ten system mocno naruszyła rewolucja kulturalna lat 60., wprowadziła chaos i bałagan. Odpowiedzią miał być wszechwładny system meldunkowy, hukou, rejestracji w miejscu zamieszkania, praktycznie przypisujący chłopów do ziemi i kontrolujący ludzi w miastach. Ale żywiołowy wybuch wolnego rynku, masowa ucieczka na budowy, exodus setek milionów robotników sezonowych pochodzących ze wsi podważyły skuteczność tej formy kontroli.

W Suqian każda firma stająca do przetargu musi mieć zaświadczenie o wiarygodności. Wydaje je sześciu lokalnych weryfikatorów, w tym państwowa Suqian Todgchan. W jej siedzibie jest olbrzymia ściana monitorów podglądających sytuację w firmach, które uzyskały glejt. Gdyby działo się coś złego, np. właściciel sprzedawał maszyny albo pakował się i zwijał interes, byłby czas zareagować. W większych przedsiębiorstwach Suqian Todgchan umieściła swoich stałych dozorców. Tak wygląda w Suqian kwestia zaufania.

Chiny ruszyły w wielką drogę

Tak jak w ciągu dekady przesiadły się z rowerów do samochodów, w podobnym tempie zbudowały swoją odmianę wolnego rynku, współistniejącego z komunistyczną strukturą. Często była to błyskawiczna droga na skróty, a naczelny skutek takiego procesu to brak zaufania. To dziś w Chinach, pełnych dóbr i technologii, może najbardziej odczuwalny deficyt. Nawet co druga umowa biznesowa nie jest dotrzymywana.

Chiny zbudowały kapitalizm bez formuły zaufania. Według niedawnych badań Akademii Studiów Społecznych 70 proc. Chińczyków nie ufa sobie i tyle samo – instytucjom publicznym. Z kolei, według raportu OECD, na Chiny przypada 63 proc. światowego rynku podróbek, od zegarków i torebek po leki. W wielkiej chińskiej skali liczba i zakres oszustw, fałszerstw, firm krzaków, złej żywności są odpowiednio wielkie. Afera z mlekiem skażonym melaniną, które w 2008 r. zatruło 300 tys. dzieci, miała rangę symbolu i potężnie wzburzyła opinię. A aplikacja Jiuri Toutiao, używając mikrofonu wbudowanego w smartfonie, nagrywała rozmowy telefoniczne. I w nawiązaniu do podsłuchanych rozmów podsuwała reklamy towarów. To inny symbol, który zapadł w zbiorową pamięć.

Budowanie wielkiego państwowego systemu zaufania odbywało się metodą prób i błędów. Znamienna jest historia Suiningu, w prowincji Jiangsu, gdzie eksperyment z punktami ruszył w 2010 r. Ale system za bardzo się narzucał, wtrącał, tylko karał, był apodyktyczny i arbitralny. Ludzie się zbuntowali, a gwoździem do trumny była opinia w mediach centralnych, że przypomina system certyfikatów „dobrych obywateli” za japońskiej okupacji.

Z tej wpadki wyciągnięto wnioski. Trzeba umieć ludzi przekonać, żeby to oni sami pokochali Wielkiego Brata. Najlepiej pod hasłem: zaufanie i odpowiedzialność. Za które czeka nagroda. Tak wymyślono Zhimę, czyli Sezam, coś dużo więcej niż system oceny wiarygodności kredytowej. Dziś, drugi obok SCS, najważniejszy eksperyment z punktami.

Przeskakując epoki, Chińczycy w dużym stopniu pominęli etap kart płatniczych i od razu przeszli do płacenia smartfonami. Powodem była też słabość rodzącego się sektora bankowego. Ludowy Bank Chin posiada dane 800 mln obywateli, ale tylko 320 mln ma jakąkolwiek historię kredytową. Kredytów i kart jest mało, bo nie wiadomo, komu bez ryzyka można je dać. Według ministerstwa handlu straty z tytułu złej oceny kredytowej to 600 mld juanów rocznie (juan to mniej więcej pół złotego).

Sezamie, otwórz się. Alipay, firma obsługująca płatności komórką, filia Alibaby, największej platformy zakupowej w internecie, z 400 mln klientów, zaczęła budować system Sezam w 2015 r. Z inicjatywy wspomnianego centralnego Banku Chin, który – znów w ramach eksperymentu – powierzył tę misję jeszcze siedmiu podmiotom. I handel w sieci (wkrótce będzie to 20 proc. zakupów), i płatności komórką (już dziś płaci tak 20 proc. Chińczyków) eksplodowały. Płatności mobilne osiągnęły w Chinach w 2016 r. wartość 5,5 bln dol. (w USA – 112 mld dol.), Sezam ma więc dużo do roboty. Przystąpienie do niego jest dobrowolne; nie chcesz, możesz nie kupować u Alibaby.

Tu też są punkty, od 350 do 950. Przyznaje się je każdemu na podstawie zachowania jako dłużnika, czy wszystko reguluje w terminie, co oczywiste. Ale także analizując zachowania konsumenckie, co kupuje i co to o nim mówi, aktywność w mediach społecznościowych, kontakty, zestaw przyjaciół, pewnie również poglądy i miliony innych informacji, które dają się ustalić na podstawie śladów w internecie. Szczegółów Alibaba nie podaje, przekazuje tylko, że to „wieloelementowy, skomplikowany algorytm”. Podaje za to, że wszystkie te dane trzyma dla siebie, nie dzieli się nimi z władzami. Chyba że na stanowcze żądanie. No właśnie.

Z Sezamem współpracuje Didi Kuaidi, chiński odpowiednik taksówkowego Ubera. Jesteś wysoko notowany, dostajesz zniżki. Ale pewnie też wiele ciekawych informacji trafia stąd do twego algorytmu. Twoje punkty trafiają też na poczytne miejsce do Beihe, największego serwisu matrymonialno-randkowego, z 90 mln użytkowników. Nie są więc traktowane jako twoje dane prywatne; odwrotnie, publicznie powinieneś być z nich dumny. Mieć na wizytówce i na profilu. Jest nawet aplikacja: odgadnij sezamki znajomych, jak w innej zabawie odgaduje się ceny przedstawionych towarów. Tak sam pokochałeś Wielkiego Brata.

Odpłaca ci za to: już za 600 pkt przysługuje szybki kredyt 5 tys. juanów na zakupy w Alibabie. Mając 650 pkt, wypożyczasz samochód bez depozytu. Meldujesz się w hotelu bez formalności i omijasz kolejkę na międzynarodowym lotnisku w Pekinie. Powyżej 700 pkt występujesz o wizę do Singapuru bez obowiązkowego listu od pracodawcy. A z 750 pkt łatwiej o wizę Schengen do podróżowania po Europie. Powyżej zaczynają się symbole statusu. Takim wynikiem pochwaliło się już na Weibo, chińskim Twitterze, 100 tys. osób.

Oba systemy, państwowy SCS i prywatny Sezam, zaczęły się dziwnie przenikać. A Sezam, w końcu narzędzie kredytowe, zaczął nabierać oficjalnego charakteru i wtapiać się w publiczne życie. Życie w Chinach nie znosi próżni: pojawili się więc doradcy do spraw sezamków. Jak podwyższyć swój wynik, a czego unikać, żeby go lekkomyślnie nie obniżyć. Lepiej rezygnować z nisko punktowych znajomości? Nie wchodzić na podejrzane strony? I, broń Boże, w postach nie wspominać o Tienanmen.

Mamy tu do czynienia w czystej postaci z modną gamifikacją (od game – gra). Zamiast nakazywać, wymuszają twoje postawy poprzez bonusy, jak dodatkowe życia w grze komputerowej. Całą uwagę pochłania, aby je zdobyć. I, chcąc nie chcąc, wpadasz w zastawioną pułapkę. Teoria gamifikacji powstała w Dolinie Krzemowej, ale znalazła świetne zastosowanie nad Jangcy.

Nie polecisz

Najbrutalniejsza odsłona punktów rozgrywa się na dworcach i lotniskach. Dajesz dowód osobisty, a maszyna wypluwa komunikat, że podróż jest niemożliwa. W lutym 2017 r. Sąd Najwyższy ogłosił, że w ostatnich czterech latach 6,2 mln obywateli otrzymało zakaz poruszania się samolotami, a kolejne 1,65 mln nie może korzystać z kolei.

To jest największa czarna lista, powstała trochę w geście rozpaczy. Znalazły się na niej osoby skazane, głównie na kary finansowe, w stosunku do których nie udało się wyegzekwować wyroków. To dosyć codzienny przypadek, że kary pozostają na papierze, ludzie znikają. Sąd Najwyższy ogłosił z dumą, że po wprowadzeniu zakazów podróży udało się odzyskać co czwartą zasądzoną karę. Trudno poruszać się po Chinach bez dostępu do pociągu i samolotu. Czasami, jak wynika z relacji w mediach społecznościowych, były to śmieszne sumy albo też dawno uiszczone, ale zacięła się machina.

Zachęcone tym spektakularnym sukcesem aparatu sądowego inne instytucje, z resortem spraw wewnętrznych na czele, zaczęły wrzucać do systemu swoich banitów. Od 1 maja na czarną listę można trafić za palenie w środkach transportu, sprzedaż fałszywych biletów czy nawet tarasowanie przejścia na dworcu – próg kary znacznie się obniżył. Dołączono także osoby niepłacące na czas podatków lub ubezpieczeń itp. Długo by wymieniać, bo lokalna administracja na potęgę i na własną rękę tworzy listy złych płatników i złych obywateli. Łatwiej się na niej znaleźć, niż zostać z niej skreślonym. W efekcie wspomniany zakaz, stały lub okresowy, dotyczy – jak się szacuje – ponad 10 mln Chińczyków. Ilu dokładnie, nie wiadomo, bo lista jest tajna.

Adwokatowi Liang Xiaojun (to przykład z sieci), kiedy chciał kupić bilet na samolot, wyświetliło się: „skazany za separatyzm”. Raz był obrońcą w takim procesie, ma też na forach społecznościowych kilku kolegów, którzy bronią takich oskarżonych, głównie Ujgurów. I to wszystko. Odkręcanie zajęło mu długie miesiące. Sieć wyłapująca ma jeszcze zbyt szerokie oczka, ale to dopiero eksperyment. Uczymy się na błędach.

Chińską specjalnością stały się cyfrowe systemy identyfikacji. Zainstalowano już 200 mln kamer, wkrótce ta liczba ma się podwoić. A szybko się potroi, bo chińskie miasta prześcigają się w instalowaniu cyfrowego nadzoru. W 16 aglomeracjach działa system inwigilacyjny Sky Net. Ludzie traktują to jako znak postępu. W lutym na dworcu w Zhengzhou, stolicy prowincji Henan, testowano system detekcji twarzy zamontowany w okularach obserwatora.

Wielkim poligonem tych wszystkich operacji jest region autonomiczny Sinciang, zamieszkany przez muzułmańskich Ujgurów, gdzie od lat dochodzi do napięć. Tu inwigilacja, kamery, algorytmy, zbieranie milionów danych są na porządku dziennym. Specjalna policja profilaktyczna reaguje nie po, ale przed: tysiące Ujgurów, podejrzewanych o sprzyjanie separatyzmowi, zostaje namierzonych, sprofilowanych i wysłanych do obozów. Trwa masowa operacja gromadzenia próbek DNA w grupie 12–65-latków. Teoretycznie zgoda jest dobrowolna, w istocie przymusowa.

Już wkrótce w całych Chinach nadejdzie godzina zero, kiedy system SCS, kredytu zaufania społecznego, społecznej wiarygodności, punktacji społecznej – czy jak tam się będzie nazywał – ma objąć wszystkich i wszystko. Szczegóły nie są podawane, ale niewątpliwie połączy w całość liczne dotychczasowe eksperymenty. I wykorzysta zdobyte dotąd informacje. Wygląda na to, że będzie to partnerstwo publiczno-prywatne. Trudno sobie wyobrazić, aby Alibaba i podobne giganty to wszystko, co wiedzą o swoich klientach, zachowały dla siebie. Ich właściciele miliarderzy pod tym względem przypominają rosyjskich oligarchów: jednym pociągnięciem można ich sprowadzić do niebytu.

System, który ruszy w 2020 r., będzie zatem agregował wiedzę z różnych szuflad i setek źródeł, zbierze wszystko w jednym miejscu, domknie ciąg technologiczny. Na przykład Chińskie Biuro Edukacji dorzuciło niedawno listę ściągających na egzaminach, każdy coś tam dorzuci. A wiedza medyczna, jaka to kopalnia. System będzie też niewątpliwie śledził aktywność w internecie. Jeszcze niedawno wydawało się, że to idealne narzędzie wolnościowe. Niczego się już nie zatai, odkąd jest sieć. Właśnie testowana jest jako narzędzie zniewolenia. Algorytm nie zna kontekstu i niuansów, jest bezduszny i ma doskonałą pamięć.

Bać się czy nie?

Sinolodzy mają bardzo podzielone opinie. Rogier Creemers, badacz Chin z uniwersytetu w Lejdzie, powątpiewa, czy taki system dla 1,4 mld obywateli w ogóle powstanie. A na pewno nie będzie tak, że każdemu przyporządkuje się trzycyfrowy wynik, to absurd. Przedsięwzięcie to, tłumaczy, ma głównie nastawienie ekonomiczne, jest formą weryfikacji kredytowej, ludzi i firm, pragmatyczną próbą uporządkowania chaosu. A wszystkie analogie do Orwella i serialu „Black Mirror” są tu mocno naciągane.

Mareike Ohlberg, badaczka z berlińskiego instytutu Mercator, uważa, że SCS jest traktowany przez władze jako panaceum na wszystkie bolączki społeczne. A Maya Wang z Human Rights Watch w Hongkongu przewiduje, że Big data plus autorytarny system i nieograniczone ambicje oznacza wielkie nieszczęście.

Może się bowiem okazać, że na naszych oczach rodzi się nowe społeczeństwo klasowe, społeczeństwo ABCD. Tak jak dziś dzieleni są ludzie w Rongcheng. Klasa A, najliczniejsza, doskonale wie, czego się od niej oczekuje; chce świata bezpiecznego i ułożonego, porządku – i przystała na reguły gry. To elity, gwiazdy, biznesmeni, bogacze domagają się prywatności; chłopom, robotnikom ona po nic, tłumaczy Liu Junyue, teoretyk zajmujący się systemem punktowym.

B trochę nagrzeszyli, ale jeszcze mają szansę nadgonić, załapać się, jeśli wykonają wysiłek. Jeśli będą jeszcze bardziej gorliwi niż A. C zostaną tam, gdzie są, już na stałe. Kiedy obowiązuje zasada „raz podpadnięty, wszędzie podejrzany”, nie wyjdziesz z matriksu. Bez punktów nie dostaniesz dobrej pracy, pożyczki mieszkaniowej, nie znajdziesz żony kategorii A; ba, będziesz miał wolniejszy internet. Dzieci nie dostaną się do dobrego żłobka, przedszkola i szkoły, a więc status C będzie dziedziczny. Klasa D sama się skazała na margines. Żyją tak, żeby nie zostawiać punktowego śladu (bez Alibaby i wizy do Singapuru). Jawnie odrzucają reguły gry, ale są dokładnie namierzeni i policzeni.

Chińskim eksperymentem bardzo zainteresowany jest Wietnam, bliźniaczy jeśli chodzi o mariaż komunizmu z wolnym rynkiem. Polubiłaby go prawdopodobnie Turcja i wiele innych krajów nowej fali autorytaryzmu. Pekin mógłby sprzedawać gotowy know-how.

I społeczeństwo ABCD ogarniałoby świat.

Polityka 33.2018 (3173) z dnia 13.08.2018; Świat; s. 49
Oryginalny tytuł tekstu: "Pokochaj nas"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną