Rosyjska Duma Państwowa przyjęła niedawno ustawę o „wolnym wyborze” języka w edukacji powszechnej. „Wolny wybór” to jednak śmiertelne zagrożenie dla języków mniejszości narodowych, alarmują ich społeczni liderzy i eksperci. Na Kaukazie Północnym mówią i piszą o kolejnej fali rusyfikacji. Ustawa czeka na podpis prezydenta Putina.
„Wolny wybór” języka dla klas 1–5 oznacza ni mniej, ni więcej to, że języki mniejszości na starcie przegrają z rosyjskim, zdecydują względy praktyczne. Krytycy ustawy idą nawet dalej: twierdzą, że jest niezgodna z konstytucją Federacji Rosyjskiej, która gwarantuje naukę języków mniejszości. I że deputowani tą ustawą zmieniają konstytucję.
Putinolodzy są przekonani, że to nie powstrzyma prezydenta przed podpisaniem ustawy. Mimo sprzeciwu różnych środowisk i wątpliwości jego własnej Rady Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego i Praw Człowieka. Putin ją podpisze, bo nowe prawo odpowiada politycznej logice obecnego etapu: wzmocnieniu władzy centralnej, pełnemu podporządkowaniu prezydentowi biurokracji regionalnych i lokalnych, budowaniu tożsamości „rosyjskiego świata”, gdzie mówi się i myśli po rosyjsku – i silnego państwa, nie tylko na Kaukazie.
Ustawę poparł już m.in. Ramzan Kadyrow, przywódca Czeczenii, a ostatnio autor wierszy o potędze rosyjskiego futbolu i mundialu, oczywiście po rosyjsku. Nie miał też nic przeciwko niej rosyjski pisarz Zachar Prilepin, były komisarz polityczny donieckich separatystów. W obozie krytyków są natomiast działacze społeczni i eksperci, przeciwnicy agresywnej i antydemokratycznej polityki Rosji wobec Kaukazu. Ich zdaniem Rosja wykorzystuje rosyjskojęzyczny przekaz do podkreślenia swojej roli i przewagi w lokalnych i regionalnych konfliktach.