Gdyby poprzestać na oświadczeniach francuskich i niemieckich polityków, można dojść do wniosku, że Unia jeszcze nigdy nie była tak blisko przełomu. „Bezpieczeństwo Europy nie powinno dłużej opierać się tylko na USA” – stwierdził niedawno prezydent Emmanuel Macron. Mniej oczywista była dalsza część jego wywodu sugerująca, iż nowa struktura bezpieczeństwa Europy powinna objąć też Rosję. Dziś nawet najwierniejszym przyjaciołom Moskwy na Zachodzie trudno byłoby przekonać społeczeństwa Europy, że Rosja oznacza bezpieczeństwo.
Dużo łatwiej jest jednak przekonywać, że z bezpieczeństwem przestali się kojarzyć Amerykanie. Szef niemieckiego MSZ Heiko Maas w programowym artykule na łamach dziennika „Handelsblatt” stwierdza, że „trzeba na nowo przemyśleć partnerstwo między USA a Europą”, bo tego starego już nie ma – niezależnie od tego, kto zasiada w Białym Domu. Sama Angela Merkel kilkukrotnie deklarowała wcześniej, że „Europa musi wziąć swoje sprawy w swoje ręce”, zwłaszcza w dziedzinie bezpieczeństwa.
W lipcu Merkel i Macron podpisali tzw. deklarację z Mesebergu. Przewiduje ona budowę czegoś na kształt francusko-niemieckiej wyspy bezpieczeństwa. Oba kraje deklarują zakotwiczenie wewnątrz Unii i NATO. Ale mogą też zacząć dryf poza obydwa bloki, jeśli grono partnerów dookoła będzie zbyt oporne. Skąd ten wniosek? Deklaracja mówi o odchodzeniu od jednomyślności w sprawach zagranicznych i obrony w Unii na rzecz głosowania większościowego. Napomyka też o unijnej Radzie Bezpieczeństwa – organie, którego przywołanie przypomina, że tak naprawdę decydują najsilniejsi.
Nie jest jasne, czy konkrety tej wizji zmieszczą się w ramach Unii Europejskiej i NATO. Być może Francja i Niemcy stworzą coś tylko dla siebie, w zapowiadanym również do końca roku nowym traktacie elizejskim.