Z pracy na Uniwersytecie Yale jakiś czas temu zrezygnowała antropolożka Erika Christakis i jej mąż Nicholas, wykładowca socjologii. Wszystko z powodu maila, którego Erika wysłała do władz uczelni w sprawie Halloween. Władze oficjalnie namawiały studentów i wykładowców, by w okolicznościowych przebraniach unikać „turbanów, strojów moro, malowania twarzy na czarno lub czerwono”, gdyż potencjalnie mogłyby kogoś urazić. Christakis skrytykowała ten pomysł i zaproponowała, by studenci, którzy mają problem z przebraniami kolegów, po prostu z nimi porozmawiali.
Mail wywołał studenckie protesty, których celem stał się również Nicholas Christakis, próbujący bronić żony. W internecie wciąż można znaleźć nagranie, na którym Christakis, otoczony przez grupę czarnoskórych studentów, przekonuje o potrzebie dialogu, o sporze, jako istocie pracy intelektualnej, i o konflikcie, który można rozładować słowami. Odpowiedzią są teatralne płacze, pytania w rodzaju „Dlaczego Pan nie przeprosi?” oraz deklaracje „Ja się nie czuję po tym mailu bezpiecznie”. Finał brzmi szczególnie ponuro. „Kto cię, k..., zatrudnił, powinieneś zrezygnować – krzyczy jeden ze studentów. – Tu nie chodzi o tworzenie przestrzeni wymiany intelektualnej, nie! Tu chodzi o stworzenie domu. Jesteś obrzydliwy”.
Współczesna wersja trybalizmu
Bezpieczeństwo – to słowo staje się dziś kluczem dla zrozumienia nowych porządków na amerykańskich uniwersytetach. Tak uważa Jonathan Haidt, psycholog społeczny z New York University, autor bestsellerowego „Prawego umysłu”. Spora część amerykańskich studentów nie chce już debaty, nie rozumie też szkoły jako miejsca, w którym mieliby nauczyć się myśleć, argumentować i toczyć spory. Zamiast tego woli współczesną wersję trybalizmu – zamknięcia się we własnym, najlepiej jednorodnym etnicznie i kulturowo gronie, przy jednoczesnym kultywowaniu poczucia wykluczenia, gniewu i nieufności wobec wszelkich odmiennych opinii i przekonań.