Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Państwo zabójcze

Kiedy państwa zabijają

Szef chińskiego Interpolu Meng Hongwei z księciem Walii Karolem w Lyonie, maj 2018 r. Dziś Hongwei siedzi w chińskim areszcie. Szef chińskiego Interpolu Meng Hongwei z księciem Walii Karolem w Lyonie, maj 2018 r. Dziś Hongwei siedzi w chińskim areszcie. Andrew Matthews/Pool / Getty Images
Oburzanie się Zachodu na autorytarne państwa, że bez sądu trują lub ćwiartują nielojalnych obywateli, trochę pachnie hipokryzją. Bo to Zachód dał przykład.
Aleksander Pietrow i Rusłan Boszirow z GRU, podejrzewani o próbę zamordowania Siergieja Skripala, marzec 2018 r.Reuters/Forum Aleksander Pietrow i Rusłan Boszirow z GRU, podejrzewani o próbę zamordowania Siergieja Skripala, marzec 2018 r.
Protest w sprawie dziennikarza Dżamala Chaszogiego pod konsulatem Arabii Saudyjskiej w Stambule, październik 2018 r.Murad Sezer/Reuters/Forum Protest w sprawie dziennikarza Dżamala Chaszogiego pod konsulatem Arabii Saudyjskiej w Stambule, październik 2018 r.

Artykuł w wersji audio

„Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą”, pisał o obywatelach radzieckich Włodzimierz Majakowski. Teraz jednostkę, obywatela własnego państwa, nie unieważnia się już wierszem. Można ją zamordować we własnym przedstawicielstwie dyplomatycznym, a ciało rozczłonkować i wywieźć w nieznane. Przypadek zaginięcia i wielce prawdopodobnej śmierci w stambulskim konsulacie Arabii Saudyjskiej dysydenta z tego kraju Dżamala Chaszogiego nie jest już wyjątkowy.

Rosjanie próbowali zabić za pomocą środka chemicznego byłego oficera swoich służb wywiadowczych Siergieja Skripala. Ale zrobili to nieudolnie. Mordercom z GRU zabrakło wyrafinowania katów Aleksandra Litwinienki, którzy sprytnie dosypali mu radioaktywnej substancji do herbaty. Rosjanie pokazali zabójców kilka dni później w telewizji, tłumacząc, że byli to „turyści”, którzy zwiedzali Salisbury i tylko przechodzili obok domu Skripala. Wywiad rosyjski nie spodziewał się, że weryfikujący fakty portal Bellingcat udowodni, że „turyści” to wysoko postawieni oficerowie wywiadu wojskowego.

Z kolei Chińczycy porwali i więżą swojego obywatela, szefa Interpolu. I kazali mu wysłać do instytucji, którą jeszcze kilka dni wcześniej kierował, list z wymuszoną rezygnacją. Wcześniej Meng Hongwei wysłał swojej żonie wiadomość z wizerunkiem noża w przekonaniu, że w ojczyźnie grozi mu niebezpieczeństwo. Uwięziono go w ramach znanego skądinąd mechanizmu „aresztu wydobywczego”, by składał zeznania w szeroko zakrojonym śledztwie antykorupcyjnym. I tak się złożyło, że oficjalne stanowisko władz w Pekinie podkreśla nie tylko zarzuty korupcyjne, ale również nielojalność Hongwei wobec partii komunistycznej i lidera Xi Jinpinga.

Brak wzorów

Dlaczego wszystkie te państwa tak spektakularnie karzą swoich obywateli za brak lojalności? Najprostsza odpowiedź brzmi: bo mogą. Jeszcze niedawno wartości i standardy obrony praw jednostek nękanych przez reżimy stanowiły nieodłączną część polityki zagranicznej państw zachodnich. Nawet jeśli wartości te nie zawsze były przez nie przestrzegane, to samo podnoszenie ich i deklarowanie w dyplomacji stwarzało atmosferę skłaniającą do ograniczania. Dyplomaci amerykańscy i ich europejscy koledzy mieli obronę praw człowieka wpisaną w misję.

Zachodnie rządy generalnie przestrzegały zasady, że jeśli obywatelowi obcego państwa grozi utrata życia lub zdrowia z powodów światopoglądowych, etnicznych czy religijnych, to należy mu zaoferować azyl i ochronę. Kiedy w 2006 r. w Afganistanie władze chciały skazać na śmierć Abdula Rehmana, konwertytę na chrześcijaństwo, kilka państw europejskich zaproponowało mu azyl. Zaambarasowany prezydent Karzaj pozwolił Rehmana wywieźć. Nie tylko zawstydzanie Karzaja podziałało zbawczo. Zachód groził wycofaniem pomocy międzynarodowej, jeśli Rehman zostałby powieszony. Wartości grały w koncercie z twardą dyplomacją.

Trudno sobie dziś wyobrazić podobną sytuację. Społeczności międzynarodowej brakuje czempionów wolności. Ci, którzy do niedawna uchodzili za symbole walki z opresją, dzisiaj wzywani są do oddawania Pokojowej Nagrody Nobla. To przypadek Aung San Suu Kyi, birmańskiej pierwszej damy demokracji, która wybrała milczenie podczas masakry ludności Rohingya. Cynicznie broniła własnego reżimu, który wsadził do więzienia dziennikarzy Reutersa. Nie ma już międzynarodowych ikon praw człowieka, które wyznaczałyby standardy w czasach zamętu i dbały, by tacy jak Chaszogi czy Hongwei znajdowali ochronę.

Dyktatury mogą prześladować swoich obywateli, mogą ich porywać, więzić i ćwiartować nie tylko dlatego, że nie ma już autorytetów. Mogą to robić dlatego, że niektóre państwa demokratyczne postępowały podobnie w czasach, kiedy przedstawiały się jako latarnie praw człowieka.

Odpowiedzi uzyskane przemocą

Ronald Reagan w 1986 r. pozwolił CIA na porywanie domniemanych terrorystów. Amerykanie od 2001 r. utrzymywali system zagranicznych więzień wyłączonych spod prawa, do których przewożono terrorystów prawdziwych, ale również zupełnie niewinnych ludzi. To przypadek Chaleda Al Masri, zatrzymanego w Macedonii wyłącznie z powodu podobieństwa nazwiska z poszukiwanym terrorystą. Al Masri został w końcu zwolniony z amerykańskiego więzienia, ale odszkodowanie wypłacili mu Macedończycy, bo Amerykanie nawet nie zechcieli przyznać się do błędu. Barack Obama, inny laureat pokojowego Nobla, autoryzował zabijanie z dronów obywateli amerykańskich, jak imama Anwara-Al Awlakiego i jego syna w Afryce. Owszem, Awlaki był groźnym terrorystą, odpowiedzialnym za śmierć niewinnych ludzi. Ale tak bez sądu? Wraz z dzieckiem?

Brytyjski parlament na początku bieżącego roku opublikował dwa raporty dokumentujące m.in. 13 przypadków, kiedy oficerowie armii i policji Jej Królewskiej Mości byli świadkami tortur stosowanych „przez obywateli innych państw” lub w nich uczestniczyli. Wykazano prawie 200 sytuacji, kiedy wywiad brytyjski zadawał pytania partnerskim służbom, wiedząc, że odpowiedzi będą uzyskane przemocą.

Brytyjczycy przynajmniej przeprowadzili w tej sprawie jakieś śledztwa. Wiele państw europejskich, jak Polska czy Rumunia, swoje współsprawstwo w torturach i porwaniach w czasie „wielkiej wojny z terrorem” rozmyły w politycznych przepychankach i rachitycznych dochodzeniach.

Oczywiście nie można zrównać morderstwa własnego obywatela w konsulacie z ujawnionymi i potępionymi działaniami państw zachodnich. Będąc obywatelami wspólnoty demokratycznego Zachodu, ufamy – być może naiwnie – że błędy są naprawiane. Podświadomie wręcz poszukujemy usprawiedliwienia i praworządnej przyczyny takich działań. I dochodzimy do wniosku, że nie można porównać praworządności amerykańskiej z saudyjską. Wierzymy, że Amerykanie wciąż strzegą wartości, które pozwoliły im w przeszłości pokonać komunizm i przynieść swobodę wielu narodom.

Tyle że są to niuanse, których nie rozpatrują rosyjskie, saudyjskie ani chińskie służby. Niesławne przypadki państw demokratycznych stworzyły atmosferę przynajmniej tolerancji dla takich działań, które dyktatury twórczo przetwarzają. Można ćwiartować swoich obywateli w konsulacie, ponieważ inni porywali ludzi z ulicy i przez lata wtrącali w szaleństwo w więzieniu w Guantanamo.

A jeśli doda się do tego zachowanie obecnej administracji amerykańskiej i samego prezydenta USA, który niedawno chwalił się stumiliardowym kontraktem na uzbrojenie dla Saudyjczyków, to opory przed brutalnymi operacjami wobec własnych obywateli znacząco maleją. Donald Trump i jego zięć Jared Kushner oparli cały swój bliskowschodni plan pokojowy na bliskiej współpracy z Rijadem i nacisku na Iran. Chcą również skłonić Saudyjczyków do porzucenia wojowniczej retoryki wobec Izraela. Tamtejszy następca tronu i de facto lider Mohammad bin Salman, oskarżany o inspirację morderstwa Chaszogiego, niedawno odbywał tournée po Stanach w aurze wielkiego reformatora pustynnego królestwa.

Przekształcenie Bliskiego Wschodu to śmiały polityczny plan, który jednak nie powiedzie się, jeśli jego realizacja nie będzie oparta na globalnym porządku wartości, w którym uczestniczą nie tylko USA, Saudyjczycy i Izrael, ale również pozostałe mocarstwa i przede wszystkim Unia Europejska, wciąż ceniąca negocjacje. Celem powinien być powszechny pokój w tym regionie, a nie wzmacnianie jednych państw kosztem innych. Można to osiągnąć przez globalną współpracę i… przywiązanie do ładu międzynarodowego opartego na wartościach. Tymczasem kolejne ciosy spadają na ten ład. I pochodzą z samego Białego Domu. W takiej sytuacji reżimy czują się usprawiedliwione.

Amerykanie przymkną oko

Zarzucenie przez Amerykanów dyplomacji opartej na wartościach to nie tylko intuicje i jakieś „lewackie” narzekania. Są na to dowody w postaci słów wysoko postawionych urzędników obecnej administracji. Kilka dni po zamordowaniu Chaszogiego syn prezydenta Trumpa Donald Junior rozpowszechniał teorię, że zamordowany dysydent to w rzeczywistości członek Al-Kaidy i przyjaciel Osamy bin Ladena. Na nic tłumaczenia, że Chaszogi w latach 80. relacjonował powstanie Afgańczyków przeciw Rosjanom. Tak się złożyło, że w tej rebelii uczestniczył młody bin Laden, wspierany zresztą przez służby USA.

Rex Tillerson, były już szef amerykańskiej dyplomacji, w maju 2017 r. nakreślił zasady nowej polityki zagranicznej USA zdumionym podwładnym, i tak już wstrząśniętym jego nieudolnością oraz czystkami, jakie zafundował Departamentowi Stanu. Powiedział im, że USA nie mogą sobie pozwolić na uzależnianie współpracy z partnerami zagranicznymi od przestrzegania przez nich amerykańskich wartości. „To tworzy przeszkody w realizacji naszych interesów bezpieczeństwa i ekonomicznych”.

Z pewnością Saudyjczycy, akceptując pocięcie na kawałki ciała Chaszogiego, o wartościach amerykańskich nie myśleli. A jeśli nawet mieli chwile zwątpienia, to założyli – zgodnie z dotychczasowymi doświadczeniami – że Amerykanie przymkną oko. Albo po prostu uznali, że Amerykanie już światu nie przewodzą.

***

Autor jest pułkownikiem rezerwy i ekspertem Fundacji Global Lab. W latach 2012–14 był ambasadorem RP w Afganistanie.

Polityka 43.2018 (3183) z dnia 23.10.2018; Świat; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Państwo zabójcze"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną