Nieszczęśliwym efektem globalizacji nazwał prezydent Władimir Putin strzelaninę w szkole średniej w Kerczu, portowym mieście leżącym na wschodzie okupowanego przez Rosję Krymu. Sprawcą był jeden z uczniów. Użył legalnie kupionej broni i ładunków wybuchowych domowej roboty, przygotowanych z prochu uzyskanego z amunicji. Zabił 20 uczniów i nauczycieli, około 70 osób ranił. Miał nie cierpieć szkoły i nie znajdować zrozumienia wśród rówieśników. Nie przejawiał agresji, nie łamał prawa, otrzymywał stypendium. Okoliczności wskazują, że mógł inspirować się strzelaniną z 1999 r., do której doszło w Columbine, w amerykańskim stanie Kolorado. O ile właśnie w USA dochodzi do takich zdarzeń bardzo często, o tyle w Europie szkolne strzelaniny pozostają rzadkością. Pierwszy raz w Rosji uczeń otworzył ogień w szkole dopiero cztery lata temu w Moskwie. Minionej wiosny wyjątkowo po broń sięgnęła dziewczynka, trzynastolatka z syberyjskiego Szadrinska strzelała z pistoletu gazowego.
Emocje związane z zamachem, który w dodatku został dokonany na terenach okupowanych, wykorzystali politycy. Prezydent Petro Poroszenko składał kondolencje mieszkańcom Krymu jako obywatelom Ukrainy. Ukraińskie media zwracały uwagę, że zamachowiec sympatyzował z ideami rosyjskiego nacjonalizmu, w tym pomysłem Noworosji. Natomiast Putin zrzuca winę na internet i słabą kontrolę państwa nad zawartością sieci. Stwierdza, że do podobnych tragedii będzie dochodzić tak długo, jak długo niestabilni młodzi ludzie zachowają zbyt swobodny dostęp do treści dla młodzieży nieodpowiednich, a państwo nie dostarczy im atrakcyjnej alternatywy – wzorców prawdziwego, użytecznego bohaterstwa.