Najdłużej urzędujący w Polsce szef dyplomacji opisuje – często szczegółowo – swoje siedem lat na stanowisku (2007–14). Intencjonalnie czy nie, ten opis podkreśla różnice między przeszłością i pisowską teraźniejszością. Te różnice uderzające są zwłaszcza w czterech sprawach.
Stosunek do świata
Sikorski, jak się wydaje, całkowicie porzucił młodzieńczy romantyzm, który kiedyś – jeszcze jako dziennikarzowi – kazał mu często z narażeniem życia i z karabinem przemierzać bezdroża Afganistanu. Hasłem jego ministerialnej polityki był trzeźwy realizm, rygorystyczna ocena sił, wstręt do tromtadracji. W książce powołuje się na przytyki Aleksandra Bocheńskiego z „Dziejów głupoty”; przytaczam zwłaszcza dwa: „złe rozeznanie reakcji sąsiadów i mocarstw” oraz „przedstawianie klęski jako zwycięstwa i odmowa wyciągnięcia wniosków”.
W exposé z 2014 r. Sikorski akcentował, że pozycja kraju w świecie zależy od jego gospodarki, więc pośrednio wytknął PiS, ale i wszystkim Polakom, pewną naiwność, murzyńskość, żeby powtórzyć jego własne, niefortunne określenie. Mam nadzieję, że nie zdradzę żadnej tajemnicy, jeśli napiszę, że w trakcie rozmowy wyznał mi kiedyś, że w Muzeum Powstania Warszawskiego widziałby osobną salę przedstawiającą ostatnią naradę przed wydaniem rozkazu o rozpoczęciu powstania i z powtarzanym z głośnika ostrzeżeniem samolotu nad Smoleńskiem: „terrain ahead”, w znaczeniu: zderzycie się z ziemią i zginiecie.
Trudno o większy kontrast z podejściem dzisiejszych elit kierujących się przeświadczeniem, że Polska jest kowalem własnego losu i że to reszta świata musi się do nas dostosować. Stoi za tym jakaś tania ideologia o antypolskim spiskowaniu, nieprzyjmowaniu europejskich chorób, a także manifestowanie partnerom przekonania o moralnej wyższości własnej w haśle „chrystianizowania (zepsutej) Europy”.