Rząd Theresy May zaakceptował techniczne porozumienie z Brukselą w sprawie wyjścia z Unii.
Wielka Brytania, która w marcu przestanie być członkiem UE, w okresie przejściowym do końca 2020 r. pozostanie z nią w unii celnej, choć nie będzie już reprezentowana w unijnych instytucjach. Odzyska kontrolę nad ruchem osób, ale utrzyma prawa obywateli UE, którzy już są na Wyspach. Londyn zobowiązał się też do opłacenia wszystkich rachunków związanych z obecnym budżetem Unii (35–39 mld euro).
Nie byłoby tego porozumienia, gdyby nie zgoda May na tzw. backstop. Obie strony nie chcą przywrócenia fizycznej granicy między Republiką Irlandii i brytyjskim Ulsterem. Dlatego, nawet jeśli Bruksela i Londyn nie dojdą do porozumienia o przyszłych relacjach, po 2020 r. Ulster pozostanie w unii celnej i będą tam obowiązywać unijne warunki obrotu towarów i produktów rolnych. A Wielką Brytanię nadal będą wiązać unijne prawa konkurencji, środowiskowe, pracy, podatkowe oraz standardy techniczne. W dodatku aż do zakończenia backstopu, o czym zdecyduje Unia, Londyn nie będzie mógł zawierać umów handlowych z państwami trzecimi.
Zwolennicy brexitu uważają, że to zdrada. Że porozumienie w obecnym kształcie nie tylko uczyni z Wielkiej Brytanii wasala Unii, ale też de facto oderwie Ulster od kraju. Premier May twierdzi jednak, że alternatywą jest tzw. twardy brexit, czyli zupełne zerwanie relacji z Unią już w marcu. Porozumienie muszą jeszcze zaakceptować wszyscy jej członkowie, ale to będzie formalność, bo Bruksela dostała to, co chciała. Z kolei May, o ile do tego czasu nie straci stanowiska, będzie musiała poddać porozumienie pod głosowanie w parlamencie, prawdopodobnie w grudniu. Na razie praktycznie wszystkie siły polityczne są przeciwko. Część z nich domaga się renegocjacji, co już wykluczył Donald Tusk.