Setki milionów libijskich dolarów zniknęły niedawno z czterech belgijskich banków. Jedna z teorii mówi, że pieniądze dawnego reżimu Muammara Kaddafiego mogły trafić dalej, na rachunki w Luksemburgu, Bahrajnie i w Wielkiej Brytanii. To prawdopodobnie jedynie odsetki z 16-miliardowej fortuny zamordowanego w 2011 r. Kaddafiego. Nowe władze Libii początkowo twierdziły, że nic z tej kwoty nie odzyskały. Tydzień temu przyznały jednak, że jakieś pieniądze do kraju wróciły. Nie wiadomo tylko, na czyje konto. Sprawę Belgii akurat nagłośnił znany portal Politico z centralą w Brukseli. Ale libijskich pieniędzy, ulokowanych na poufnych rachunkach bądź na podstawione osoby, jest dużo więcej. I nie ograniczają się do Belgii.
Krwawi dyktatorzy, którzy obłowili się kosztem własnego społeczeństwa, przeważnie umieli zabezpieczyć ukradziony majątek, by cieszyć się nim na emeryturze lub wygnaniu. Akurat Kaddafi nie dożył tej chwili, ale o jego ukrytym skarbie napisano tomy. Krążą legendy o złocie ukrytym na bezkresach Pustyni Libijskiej czy właśnie o pieniądzach na anonimowych kontach w zagranicznych bankach, do których nie wiadomo kto ma dziś dostęp.
Ukryty skarb Kaddafiego jest tematem thrillera politycznego i napisał go wcale nie fantasta, lecz doświadczony korespondent zagraniczny (w tym dawny autor POLITYKI) i dyplomata Zdzisław Raczyński. Powieść „Harib” to quasi-reportaż o polityczno-finansowej łamigłówce, jaką stała się Libia po Kaddafim. Zwłaszcza że – po siedmiu latach od obalenia dyktatora – ten przebogaty niegdyś kraj tonie we krwi i chaosie, a uchodźcy z Libii ryzykują życie, by uciekać na tonących statkach przez Morze Śródziemne.
Siedem lat po obaleniu Kaddafiego Libia wciąż nie przezwyciężyła wojny domowej. Teoretycznie działa tam Rząd Jedności Narodowej Fajeza Al-Sarradża, uznawany przez społeczność międzynarodową. Ale rządzi tylko zachodnią częścią Libii. Na wschodzie kraju, z siedzibą w Tobruku, operują alternatywne władze, z marszałkiem Chalifą Haftarem na czele. Nawet kontrola nad zasobami ropy i rezerwami banku narodowego jest podzielona.
Teza, że Haftar i Al-Sarradż kontrolują Libię, chociażby pospołu, byłaby jednak mocno naciągana. Libia znajduje się we władzy różnych grup, lordów wojny i milicji plemiennych, które czerpią dochody ze szmuglu ropy, handlu bronią i haraczy od siatek przemytników uchodźców, a może i korzystają z ukrytych skarbów Kaddafiego. Zaś plemion w Libii jest ze 150. Dodać do tego trzeba jeszcze bojowników tzw. Państwa Islamskiego, którzy założyli w Libii przyczółek po porażce w Iraku i Syrii.
Czy w takim kraju setki miliardów ukrytej fortuny to nie jakaś bajka? Kaddafi obalił króla Idrisa w 1969 r. pod hasłami rewolucji ludowej. Nacjonalizował banki, konfiskował mienie włoskich osadników. Ale jednocześnie rozwijał gospodarkę i inwestował na wielką skalę. Jednak przez 42 lata jego dyktatury nie rozwinęły się w istocie ani instytucje publicznej kontroli władzy, ani społeczeństwo obywatelskie. Aby wyplenić kapitalistyczny wyzysk, firmy publiczne i prywatne były niby pod kontrolą samorządu pracowniczego. W praktyce jednak mało kto miał wgląd w finanse kraju.
I to kraju bardzo bogatego: w szczycie swoich możliwości produkował 1,6 mln baryłek ropy dziennie (2 proc. produkcji światowej), a liczył zaledwie 6 mln mieszkańców, zaś zyskom z eksportu ropy sprzyjała bliskość rynków Europy Południowej. Część tego majątku była jak najbardziej oficjalna – na przykład w postaci libijskich udziałów w firmach włoskich. Sam jednak Kaddafi miał zaufanego bankiera, który finansował jego ekscentryczne potrzeby, kiedy nawet za granicę podróżował z namiotem i kilkusetosobową świtą.
Dla przeciwników reżimu było jasne, że Kaddafi przechowywał część pieniędzy za granicą. O sprawie jednak milczano aż do momentu, gdy dyktator był już pod ścianą. Wtedy pojawiły się żądania, aby środki w bankach natychmiast zamrozić. Zareagowały władze finansowe czterech krajów: Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, RPA i Holandii, i zapewniły, że pieniądze są bezpieczne. Ówczesne ministerstwo finansów Libii nadal jednak szło w zaparte i zaprzeczało, by Brat Przywódca miał jakieś konta za granicą.
Niedawno światową sensację wywołał 10-karatowy diament Imeldy Marcos, wdowy po obalonym w 1986 r. dyktatorze Filipin, wyceniony przez ekspertów Christie’s na 25 mln dol. Z kolei prezydenta Francji Giscarda d’Estaing skompromitowały diamenty, warte najwyżej kilkadziesiąt tysięcy euro, które podarował mu prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej Jean-Bedel Bokassa. Nigdzie nie ma natomiast nawet przybliżonej wyceny majątku, który pozostawił po sobie Kaddafi. Podobno przed śmiercią zdołał sprzedać jedną piątą krajowych rezerw złota. Kiedy w prasie padają kwoty 200 mld dol. lub wyższe, nie ma dementi ze strony ekspertów.
Zaraz po upadku Kaddafiego Rada Bezpieczeństwa ONZ powołała specjalny komitet ds. szukania libijskich pieniędzy. Raporty tej komisji to opis ciernistej drogi. W jednym z ostatnich cytowane są cztery źródła, według których w solidnych skrzyniach w Wagadugu, stolicy Burkina Faso, jacyś Libijczycy przechowują 560 mln dol. w studolarówkach. Banknoty miały być przygotowane do zwrotu, lecz ich tymczasowi właściciele żądają dla siebie nawet 35 proc. odzyskiwanej kwoty. Na inne skrzynie natrafiono w stolicy Ghany, jak na ironię noszą pieczęcie jakiegoś komitetu obrońców praw człowieka.
Generalnie cały ten proces przypomina szukanie igieł w stogu siana. Kolejny raport komitetu podaje tylko, że odkryto „dalsze ważne tropy”, ale ich śledzenie wymagałoby znacznych nakładów finansowych, a tych borykająca się z ciągłymi długami ONZ nie może wydzielić. Jakimś światełkiem w tunelu może być ostatni raport komitetu, w którym pod adresem Belgii padają już konkretne zarzuty ukrywania libijskich pieniędzy. Problem w tym, że tych pieniędzy prawdopodobnie nie ma już w belgijskich bankach. Przy takich trudnościach czynników oficjalnych trudno się dziwić karierze medialnej samozwańczych łowców skarbów, o których rozpisują się tabloidy.
O pieniądzach Kaddafiego głośno jest również we Francji. Również w kontekście byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego. Prokuratorzy postawili mu zarzut nielegalnego finansowania swojej kampanii wyborczej w 2007 r. Sarkozy wszystkiemu zaprzecza, ale jest faktem, że podczas tej kampanii policja francuska zatrzymała na lotnisku w Paryżu wracającego z Trypolisu biznesmena Ziada Takkieddine’a z walizką gotówki w wysokości 1,5 mln euro. Takkieddine akurat tych pieniędzy nikomu nie wręczył, ale zeznał, że w podobnych walizkach na kolejną kampanię w 2012 r. wwiózł 5 mln euro. A z pieniędzmi podróżował także przy dopinaniu kontraktów zbrojeniowych z Pakistanem i Arabią Saudyjską.
We Francji jeszcze przed paroma laty mieszkał też prezes libijskiego funduszu inwestycji afrykańskich, wyposażonego w 40 mld dol. Nosił przydomek skarbnika Kaddafiego i musiał dużo wiedzieć o poszukiwanych skarbach, a już na pewno wszystko o kontaktach francusko-libijskich. Jeszcze w 2012 r. był na listach poszukiwanych Interpolu. Potem z nich zniknął, za to widziano go w podróżach po świecie, także w Moskwie, z tytułem doradcy dyplomatycznego prezydenta RPA, aż ktoś zranił go sześcioma kulami w płuca. Gdzie jest obecnie, nie wiadomo.
Dawnymi kontaktami z reżimem Kaddafiego dziś mało kto się chwali. Wyjątkiem jest Donald Trump, który w wywiadzie telewizyjnym twierdził, że na Kaddafim zarobił „masę forsy”, wynajmując mu w 2009 r. swoją nowojorską posiadłość pod beduiński namiot, z którym dyktator przyleciał na sesję ONZ (bo władze się nie zgodziły na namiot w Central Parku).
Pieniądze Kaddafiego zostawiły więc ślady w różnych miejscach świata, a polowanie na skarb wcale się nie kończy. W „Haribie” w te poszukiwania wplątany jest także Polak i jego koledzy ze służb specjalnych. Dodatkowo książka Raczyńskiego to fresk o kulturze i zwyczajach Tuaregów, gdyż część akcji toczy się wśród mieszkańców południa Libii, a konkretnie jednego z plemion, które honorowo broniły Kaddafiego do ostatnich dni.
Bajkowo-oniryczny klimat „Hariba” nie przysłania jednak ważnych politycznych pytań o przyczyny zbrojnego zaangażowania NATO w Libii. Autor także je stawia. Czy chodziło o wsparcie arabskiej rewolucji ludowej? Czy też może Francja chciała zapobiec osłabieniu swoich wpływów w Afryce, którym zagrażały pomysły i pieniądze Kaddafiego? Podczas swojej wizyty w Tunezji prezydent Emmanuel Macron nazwał francuską interwencję w Libii błędem. To w końcu, jakie było uzasadnienie udziału NATO w wojnie libijskiej i co przyniosło w rezultacie? Tego do końca nie wiadomo. Ale na pewno dużo pieniędzy zmieniło od tamtego czasu swoich właścicieli.