Międzynarodowa Organizacja Policji Kryminalnych, znana jako Interpol, ze swej natury powinna być politycznie neutralna. Jednak ostatnio trafiła w sam środek politycznej burzy. W połowie listopada okazało się, że jej nowym szefem może zostać Rosjanin. Konkretnie generał Aleksander Prokopczuk, przedstawiciel moskiewskiego biura Interpolu, od dwóch lat jeden z czterech wiceprezydentów tej największej organizacji na świecie, zrzeszającej 194 państwa (o jedno więcej niż ONZ).
Kandydaturę 57-letniego funkcjonariusza, a zarazem wysokiego rangą oficjela rosyjskiego MSW, przyjęto z oburzeniem. Protestowali obrońcy praw człowieka, brytyjscy deputowani, a nawet amerykańscy senatorzy – i to od lewa do prawa. Najmocniej zabrzmiał głos Ukrainy i Litwy, które zagroziły opuszczeniem Interpolu, gdyby doszło do wyboru Prokopczuka. Krytycy podkreślali, że wybór rosyjskiego, choć urodzonego na Ukrainie, generała podkopie zaufanie do Interpolu i sprawi, że ta organizacja stanie się narzędziem walki z politycznymi przeciwnikami. Pojawiły się ostrzeżenia, że to „wpuszczanie lisa do kurnika”.
Efekt był taki, że Prokopczuk przepadł w głosowaniu, a nowym prezydentem Interpolu został inny z wiceszefów, odpowiedzialny dotychczas za obszar azjatycki, Koreańczyk z Południa Kim Jong Yang. Nie zmienia to jednak faktu, że Interpol jako organizacja szczególnego zaufania czasem nie jest w stanie obronić się przed złą wolą swoich członków.
Rosja ściga taśmowo
Wybór Kima, w końcu przedstawiciela demokratycznego kraju, ostudził emocje, ale nie zamknął problemu. Prokopczuk pozostanie przez kolejny rok odpowiedzialnym za Europę wiceszefem Interpolu i jego moskiewskiego biura, a Rosja z pewnością nadal będzie ścigać swoich przeciwników z jego pomocą.
Prokopczuk stoi za niemal taśmowym wystawianiem tzw.