W lutym został zastrzelony słowacki dziennikarz Ján Kuciak i jego partnerka, w maju Arkadij Babczenko na emigracji w Kijowie pozorował własną śmierć, aby udało się zatrzymać nasłanych zabójców (metoda szokująca i mocno podana w wątpliwość, ale w jego moskiewskiej „Niezawisimoj Gazietie” zabito już pięciu dziennikarzy). I wreszcie łamiąca wszelkie granice śmierć Dżamala Chaszogiego w Stambule, za krytykę saudyjskich władz. W tym roku, do grudnia, zginęło 52 dziennikarzy. 13 w Afganistanie, 9 w Syrii, 5 w Indiach, ale też 4 dziennikarzy zostało zastrzelonych w redakcji gazety „Capital” w Indianapolis w Minnesocie. Ponad 250 dziennikarzy zostało skazanych, wśród nich dwaj reporterzy Reutersa, którzy dostali wyroki po 7 lat więzienia w Mjanmie (Birmie) za opis zbrodni popełnianych przez wojsko wobec mniejszości Rohinja. Dziennikarzy zatrzymanych pod rozmaitymi pretekstami trudno nawet ująć w statystyki. Rappler, internetowy serwis Marii Ressy, walczył ze skrytobójstwami w wojnie z narkotykami prowadzonej przez filipińskiego prezydenta Duterte. Teraz Ressa siedzi w areszcie, za rzekome nadużycia podatkowe grozi jej 10 lat.
Cała ta grupa przedstawicieli naszego zawodu została, za zasługi w „wojnie o prawdę”, zbiorowym Człowiekiem Roku 2018 tygodnika „Time”. A lista zagrożeń chyba nigdy dotąd nie była tak obszerna. W Meksyku to jeden z najbardziej śmiercionośnych zawodów, w Turcji pogrom środowiska już się dokonał, w Wenezueli właśnie się dokonuje, na Węgrzech przypieczętowało go utworzenie konglomeratu 400 mediów pod pro-Orbánową kuratelą, w Polsce na razie sprowadza się do groźnego pohukiwania i licznych procesów wytaczanych dziennikarzom. Powszednieje dezawuowanie mediów i wolnej dziennikarskiej profesji, w czym światowy ton nadaje prezydent Trump, fake newsy produkuje się już powszechnie i metodą przemysłową, giganci internetu zarabiają na rozpowszechnianiu informacji, których nie wytworzyli, okradając dziennikarzy.