W historii USA nie było takiego Kongresu, jaki zebrał się na pierwszym posiedzeniu 3 stycznia. Już około jednej czwartej członków obu izb to kobiety, a prawie 20 proc. – przedstawiciele mniejszości etniczno-rasowych, religijnych i seksualnych. W federalnej legislaturze biali nie-Latynosi, których udział w całym społeczeństwie amerykańskim skurczył się do 62 proc., są wciąż nadreprezentowani, ale wśród nowo wybranych członków federalnej legislatury znalazło się aż 34 proc. reprezentantów mniejszości. W nowym 116. Kongresie zasiada m.in. troje muzułmanów, przy czym przysięgę na Koran składały po raz pierwszy dwie kobiety, wyznawczynie islamu.
Kongres stał się bardziej kolorowy głównie za sprawą Izby Reprezentantów, gdzie większość odzyskali demokraci, wśród których Afroamerykanie i Latynosi są znacznie liczniejsi niż w Partii Republikańskiej. Senat pozostał w rękach republikanów. Oznacza to powrót do sytuacji podziału władzy w Waszyngtonie między obie partie, z których jedna (GOP) kontroluje Biały Dom. Zapowiada to permanentny klincz ustawodawczy, gdyż w warunkach tak silnej politycznej polaryzacji jak obecnie, trudno o współpracę republikanów i coraz bardziej radykalnych demokratów. Do kompromisów nie pali się także prezydent Trump.
Przedsmak nieustannej konfrontacji mamy już podczas trwającego od kilku tygodni paraliżu administracji rządowej. Wynika to z nieuchwalenia budżetu, co z kolei spowodowane jest sporem między Trumpem a demokratami, którzy nie zgadzają się wydać 5,7 mld dol. na budowę muru na granicy z Meksykiem. Rok temu demokraci gotowi byli zgodzić się na dużo więcej w zamian za legalizację pobytu w USA tysięcy nielegalnych imigrantów, ale Trump odmówił, a dziś, po wygranych wyborach, czują się silniejsi i przewodnicząca Izby Nancy Pelosi nie zamierza ustąpić.