W telewizyjnym przemówieniu Donalda Trumpa, w którym starał się przekonać Amerykanów do potrzeby sfinansowania muru na granicy z Meksykiem, ujrzeliśmy innego prezydenta niż tego przemawiającego na wiecach do swoich najgorętszych zwolenników albo tweetującego i adresującego swe emocjonalne przesłania głównie do swych fanów. Prezydent unikał tym razem słowa „mur”, mówił o „fizycznej barierze” albo po prostu o bezpieczeństwie granic. Przybierał nawet pozę zatroskanego ojca narodu, którego martwi „kryzys humanitarny” na południowej granicy, i wzywał demokratów, którzy odmawiają mu 5,6 mld dol. na jego wymarzony projekt, do kompromisu w imię „wypełnienia naszego świętego obowiązku wobec amerykańskich obywateli”.
Ale wszystko to brzmiało zgrzytliwie, nieszczerze i nieprzekonująco – jak to ocenili nawet tak obiektywni obserwatorzy jak były doradca republikańskich prezydentów David Gergen.
Czytaj także: Czas apokalipsy według Trumpa
Jak Trump mija się z prawdą
Mówiąc o nielegalnej imigracji z Ameryki Łacińskiej, Trump swoim zwyczajem naciągał fakty albo po prostu mijał się z prawdą. Straszył, że przechodzący przez zieloną granicę obcokrajowcy sprowadzają do USA narkotyki, a więc odpowiadają za epidemię nałogu heroinowego. Tymczasem niemal wszystkie narkotyki są przewożone, dobrze ukryte w samochodach i ciężarówkach przekraczających normalne przejścia graniczne.