Kanada żyje oskarżeniami o naciski polityczne i śledztwem w sprawie łapówek. Z rządu odeszły dwie panie minister, sprawiedliwości i skarbu, oraz główny sekretarz, doradca i przyjaciel premiera Justina Trudeau. Wszyscy polegli w skandalu związanym z firmą SNC-Lavalin, gigantem budowlanym z Quebecku, oskarżanym o korupcję związaną z interesami w Libii, gdzie za rządów Kaddafiego firma miała wypłacić 35 mln dol. łapówek. W Kanadzie próbowała utrzymać dostęp do przetargów publicznych – jego odebranie miało być karą za firmowe krętactwa. Podobno SNC-Lavalin naciskało na państwowych urzędników, a ci na prokuratorów i Jody Wilson-Raybould, która była w tym czasie ministrem sprawiedliwości i jednocześnie prokuratorem generalnym. Wilson-Raybould przesunięto na stanowisko ministra ds. weteranów, a nowy prokurator generalny był już łaskawszy dla SNC-Lavalin i ugoda z firmą stała się możliwa.
SNC-Lavalin na całym świecie zatrudnia ponad 50 tys. pracowników, w Kanadzie daje pracę prawie 9 tys. osób i jest ostoją Quebecku, w którym występuje nie tylko jako główny pracodawca, ale i największy udziałowiec publicznych przedsięwzięć. Quebec z kolei jest ważny dla rządzących liberałów i dla samego Trudeau. Tracąc prowincję, która tradycyjnie na nich głosowała, w październikowych wyborach mogą też stracić władzę. Zdobywając cztery lata temu fotel premiera, Trudeau był faworytem całego świata. A umęczonym rządami konserwatystów Kanadyjczykom jawił się jako objawienie. Syn byłego premiera, energiczny, przystojny, z czarującym uśmiechem i pozytywnym programem reform. Wielu wyborców na świecie – także w Polsce – tęskniło za swoim Trudeau. Przez lata rządzenia młody premier jednak spowszedniał, jego nieustanny luz zaczął denerwować, wpadki polityczne przestawały śmieszyć, a teraz jeszcze wychodzi, że potknął się na klasyce rządzenia.