Głównie dzięki hiszpańskiej prokuraturze przecieka coraz więcej informacji na temat tajemniczego napadu na ambasadę Korei Północnej w Madrycie. Początkowo wydawało się, że miał on charakter rabunkowy, a tymczasem był jak najbardziej polityczny. Za napadem stoi równie sekretna grupa północnokoreańskich dysydentów Cheollima (czyli skrzydlaty rumak w antycznej tradycji), która później zmieniła nazwę na Wolny Joseon (co z kolei odwołuje się do dawnego państwa koreańskiego). Pod pretekstem spotkania z konsulem grupa 10 osób wdarła się do placówki, uzbrojona w atrapy broni, pojmała personel, biciem wymuszając informacje, a po kilku godzinach odjechała służbowymi samochodami placówki, wywożąc dokumenty, laptopy, telefony komórkowe i co tam jeszcze było do wywiezienia. A wszystko to tuż przed spotkaniem na szczycie Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem w Hanoi. Wybór akurat madryckiej ambasady KRLD nie był przypadkowy: do niedawna stał na jej czele Kim Jok Czol, wydalony przez Hiszpanów, kierujący teraz negocjacjami z Waszyngtonem.
Według „El Pais” atak na ambasadę był bardzo profesjonalnie przeprowadzony, a sprawcy dobrze wiedzieli, czego szukają. Co kierowałoby zainteresowanie ku służbom specjalnym, konkretnie amerykańskim. Grupa Cheollima/Wolny Joseon miała w różnych wersjach opisu wydarzeń współpracować z FBI albo CIA. Na jej czele stoi Adrian Hong Chang, mieszkający w Ameryce z meksykańskim paszportem. Było już o niej głośno, kiedy w marcu 2017 r. wywiozła z Makau syna zamordowanego miesiąc wcześniej Kim Dzong Nama, przyrodniego brata dyktatora. Miała też pomagać w kilku ucieczkach z Korei. Na nagraniach upowszechnionych w internecie niszczy portrety uwielbianych koreańskich przywódców, ale wszystko to pewnie za mało, żeby poważnie zagrozić systemowi Kimów.