Dwa i pół roku po śmierci króla Bhumibola Adulyadeja, czyli Ramy IX, Tajlandia ma wreszcie formalnie nowego króla. 66-letni syn poprzedniego władcy, Maha Vajiralongkorn, otrzymał ponad 7-kilogramową koronę wykonaną w 1782 r. z czystego złota i zdobioną diamentami, przywilej zasiadania na tronie pod dziewięciostopniowym królewskim parasolem i tym samym dopełnił długotrwałego procesu przekazania władzy.
Ceremonia w Bangkoku będzie łącznie trwała trzy dni i jest pełna symboliki łączącej w sobie tradycję buddyjską i hinduistyczną. Ma kosztować nawet miliard bahtów, czyli ponad 100 mln zł. Najważniejszym wydarzeniem była sobotnia koronacja i przekazanie królowi pięciu symboli władzy (poza koroną to też miecz, berło, sandały oraz traktowane jako jedność wachlarz i odganiacz do much), obmycie Ramy X uświęconą wodą zebraną ze szczególnych miejsc w całym kraju (tzw. ceremonia Song Muratha Bhisek) i przyjęcie przez niego roli protektora buddyzmu w świątyni Szmaragdowego Buddy. Niedzielne i poniedziałkowe obchody będą już mniej symboliczne – w planach jest m.in. parada oraz audiencja generalna dla tysięcy zgromadzonych w stolicy Tajów.
Koronacja to w Tajlandii wydarzenie szczególne. Choć Vajiralongkorn rządzi już od ponad dwóch lat, a następcą tronu był od lat 70., dopiero teraz zyskał status króla-boga w kraju, gdzie ok. 95 proc. mieszkańców wyznaje buddyzm. Dla Tajów to też wydarzenie o ogromnym znaczeniu społecznym, bo pokazuje, że mimo chaotycznej sytuacji w polityce, niejasności co do tego, czy krajem nadal rządzić będzie wojsko i pogłębiającego się podziału między stronnikami armii a cywilnymi demokratami, monarcha wciąż ma moc zbliżania do siebie wszystkich mieszkańców.