Trzy miesiące – tyle czasu zajęły prezydentowi Trumpowi poszukiwania nowego prokuratora generalnego, po tym jak jesienią zdymisjonował Jeffa Sessionsa. Ale chyba się opłaciło. William Barr, jak napisał w niedzielę na Twitterze Trump, „spełnia moje najskrytsze marzenia”. 68-letni prawnik z bogatym doświadczeniem w poprzednich republikańskich administracjach, choć formalnie jest najwyższym prokuratorem broniącym konstytucji USA, według przeciwników Trumpa jest dziś osobistym adwokatem prezydenta.
Spór o Barra wybuchł w związku z tzw. raportem Roberta Mullera. Miał on ukazać ewentualną współpracę między sztabem Trumpa i Rosjanami podczas kampanii prezydenckiej w 2016 r. Na to dowodów zabrakło, ale autor raportu wskazuje kilka przypadków, gdy prezydent próbował utrudniać śledztwo. Barr jako prokurator generalny jest „gospodarzem” tego raportu i trzy tygodnie temu opublikował go po ocenzurowaniu. Kongres domaga się jednak pełnej wersji i dlatego wezwał Barra na przesłuchania. Podczas pierwszego z nich – przed senatorami – prokurator wprost skłamał, twierdząc, że Muller nie ma zastrzeżeń do jego interpretacji raportu, choć miał, i to zasadnicze. Przed Izbą Reprezentantów Barr już się nie stawił.
Część znajomych Barra twierdzi, że wcale „nie sprzedał duszy” (i zawodowej reputacji) Trumpowi – jest tylko zagorzałym zwolennikiem silnej władzy wykonawczej i broniłby tak zacięcie każdego prezydenta. Ale w Waszyngtonie krąży ciekawsza teoria: Barr świadomie ignoruje i prowokuje Kongres, bo w Białym Domu ktoś wyliczył, że gdyby udało się sprowokować demokratów do rozpoczęcia procedury usunięcia prezydenta z urzędu, Trump miałby reelekcję w kieszeni.