Pod koniec kwietnia świat obiegły zdjęcia białuchy w „szelkach”. Norwescy rybacy napotkali morskiego ssaka na dalekiej północy, choć właściwie to chyba on napotkał ich i bardzo chciał się zaprzyjaźnić. Przypłynął za nimi do portu Hammerfest. Ludzi nie bał się w ogóle, od razu dało się zauważyć, że miał z nimi styczność, może był nawet tresowany. Potwierdzenie – jak się zdaje – przyszło, gdy przypadkowy turysta upuścił do wody iPhone′a. Zwierzę odszukało go i oddało. Taki wodny „aport” nie jest raczej naturalnym odruchem.
Zaciekawienie rybaków i naukowców od razu wywołały też ciasne „szelki”. Uprząż zawierała uchwyt kamery Go-Pro, ale bez samego rejestratora. Zwierzę pozwoliło sobie tę uprząż zdjąć, choć wymagało to nie lada poświęcenia od rybaka Joara Hestena – musiał wskoczyć do lodowatej wody. Na plastikowym zapięciu widniał napis „Equipment St Petersburg” w języku angielskim. Jak wiadomo, Sankt Petersburg nie leży nad Morzem Norweskim, ale w dawnym Leningradzie nad Bałtykiem mieści się ważny ośrodek naukowy. Tamtejszy uniwersytet prowadzi badania polarno-morskie, zajmuje się też białuchami.
Czytaj także: Zimny kraj, ciepły czaj. Tak się żyje na granicy norwesko-rosyjskiej
Walenie są obdarzone niezwykłą inteligencją
Badania polarnych ssaków morskich naukowcy mogą prowadzić gdziekolwiek na północy Rosji, np. na Półwyspie Kolskim. Albo w Murmańsku nad Morzem Białym, gdzie znajduje się baza rosyjskiej marynarki wojennej i znany na świecie Murmański Morski Instytut Biologiczny. Norwegowie podejrzewają, że białucha nie jest obiektem zainteresowania naukowców, a raczej zbiegiem – lub szpiegiem – z rosyjskiej floty wojennej.