Zdjęcie, wykonane przez meksykańską fotoreporterkę, obiegło cały świat. Jak niemy krzyk protestu przeciw tragedii, jaka rozgrywa się na granicy USA z Meksykiem. Na brzegu rzeki Rio Grande w płytkiej wodzie leżą, głowami w dół, ciała mężczyzny i kurczowo go obejmującego małego dziecka. Topielcy to 25-letni Oscar Alberto Martinez Ramirez i jego niespełna dwuletnia córeczka Valeria. Ramirez pochodził z Salwadoru. Wraz z rodziną wyruszył w kwietniu na północ i utknął w Meksyku, w obozie dla imigrantów w Matamoros. Ludzie czekają tam na przesłuchanie przed urzędnikami amerykańskimi, którzy decydują, czy przyznać im azyl w USA.
Tragedia Valerii i jej ojca
W obozie – jednym z wielu utworzonych naprędce przez władze meksykańskie pod naciskiem Waszyngtonu – temperatura przekraczała 43 st. C i brakowało jedzenia. Ramirez miał dość, zdecydował się pokonać granicę nielegalnie i po przepłynięciu rzeki zgłosić się w punkcie granicznym jako kandydat do statusu uchodźcy. Przypłynął najpierw z Valerią, zostawił ją na brzegu i zawrócił, by pomóc żonie Tani czekającej po drugiej stronie. Dwulatka, myśląc, że tata ją opuszcza, sama rzuciła się do wody i zaczęła tonąć. Oscar ruszył z powrotem, aby ją ratować, ale porwał ich silny prąd i wciągnął do głębi. Ciała odnaleziono nazajutrz kilkaset metrów dalej.
Fotografia obojga przypomniała inne słynne zdjęcie – trzyletniego chłopca, Syryjczyka, który utonął na Morzu Egejskim we wrześniu 2015 r. Wtedy wywróciła się łódź z uchodźcami z Bliskiego Wschodu próbującymi dostać się do Europy.
O śmierci Oscara Ramireza i Valerii wiemy teraz wszyscy, ale warto też zdać sobie sprawę, że w zdradliwych nurtach Rio Grande, naturalnej granicy USA z Meksykiem, nielegalni imigranci z Ameryki Łacińskiej giną od lat, a ostatnio coraz częściej.