To był tydzień power couple, gwiazdorskiego małżeństwa Ivanki Trump i Jareda Kushnera. Córka prezydenta USA towarzyszyła mu w tournée po Azji, najpierw w Tokio, potem na szczycie G20 w Osace i w końcu podczas historycznej, choć krótkiej wizyty Trumpa w Korei Północnej. Wciskała się w każdy kadr, na każde spotkanie. Francuski MSZ wypuścił nagranie, na którym Ivanka próbuje wtrącić się w rozmowę między Macronem, May i Trudeau podczas G20. W Ameryce wywołuje to oskarżenia o nepotyzm i narażanie na szwank interesów kraju. Trump zbywa to, twierdząc, że przecież Ivanka jest jego doradczynią. I niepytany uspokaja, że jego córka nie chce być prezydentem, co tylko potęguje przerażenie.
Mniej widowiskową, ale nie mniej ważną rolę odegrał w zeszłym tygodniu zięć prezydenta Jared Kushner. Podczas odbywającej się w Bahrajnie konferencji „Pokój dla dobrobytu” zaprezentował ekonomiczną część „umowy stulecia”, która ma doprowadzić właśnie do pokoju między Izraelczykami i Palestyńczykami. Plan zakłada ponad 170 inicjatyw, wartych łącznie 50 mld dol. – to granty, nisko oprocentowane kredyty i zagraniczne inwestycje, które w kilka lat mają podwoić palestyńską gospodarkę, ograniczyć bezrobocie i ubóstwo. W efekcie, jak zakłada Kushner, Palestyńczycy mają się zgodzić na polityczne rozwiązanie sporu z Izraelem. Słaby punkt planu zaproponowanego przez 38-letniego handlarza nieruchomościami z zerowym doświadczeniem dyplomatycznym polega na tym, że na konferencji nie stawili się ani Izraelczycy, ani Palestyńczycy, dla których propozycje Kushnera są obrazą. Ale nikogo już nie zdziwi, że jeśli Ivanka będzie następnym prezydentem USA, to Jared zostanie sekretarzem stanu.