No to jesteśmy w jednym klubie! – wita mnie z gorzkim uśmiechem brazylijski znajomy ze świata akademickiego po zwycięstwie Jaira Bolsonaro. To aluzja do tego, że nowy prezydent Brazylii i obóz władzy w Polsce reprezentują podobny typ prawicowego populizmu. Inny znajomy, z Peru, wrzuca uwagę, że jesteśmy w Polsce prekursorami – jednymi z tych, którzy wyznaczyli wzorzec populizmu w tradycjonalno-nacjonalistycznym sosie. Pierwszy był Orbán na Węgrzech – odbijam piłeczkę. Ale tak czy inaczej jesteśmy na podium.
Niektóre kraje Ameryki Łacińskiej były do niedawna dumne z rządów o zupełnie innej agendzie ideowej – lewicowej, progresywnej, egalitarnej. Niektóre z nich otwarcie schlebiały „suwerenowi” i uprawiały klientelizm, inne stawiały na emancypację o długofalowych skutkach – tzn. nie tylko transfery socjalne, ale też edukację, prawa chroniące mniejszości (etniczne, seksualne), zieloną politykę. Czy mogą być dla Polski lustrem?
„– Możesz mówić, co chcesz, Antonio, ale pewne rzeczy są niedopuszczalne. (…) [– powiedział Miguel]. – Wcześniej działo się to samo – warknął Antonio. – Co to za argument? Jakie ma znaczenie to, co działo się wcześniej? A może chcesz powiedzieć, że jesteście takim samym gównem jak poprzednie rządy? (…) – Nie jesteśmy tym samym gównem. Teraz jest inaczej. Rząd działa z korzyścią dla narodu. To przedsiębiorcy przekupują urzędników. (…) – Błagam! – Miguel znów się obruszył. – Mówisz poważnie? Przestań wciskać mi te bzdury! – To długotrwały proces, Miguelu. Wprowadzanie zmian w tym kraju nie jest łatwe. (…) pieniądze są w miejscu, którego nie widzisz. U ludzi, którzy dla was nigdy nie istnieli. (…) Pieniądze zostały wydane na ludzi, na biednych.