W kijowskim środowisku dziennikarskim krąży anegdota, że na spotkaniu z delegacją Międzynarodowego Funduszu Walutowego wtedy jeszcze kandydat na prezydenta Wołodymyr Zełenski oznajmił, że nie zna się na rzeczy, ale zrobi wszystko, co mu powiedzą. Wydaje się to tym bardziej kuriozalne, iż w serialu „Sługa Narodu” (choć bardziej precyzyjne byłoby tłumaczenie „Sługa Ludu”), gdzie Zełenski zagrał prezydenta, kazał się MWF wynosić, i to w sposób wulgarny. Podobno nowy prezydent jest świadom, że bez nowego programu wsparcia kraj nie będzie w stanie spłacać długów w kolejnych dwóch latach ani uzyskać pomocy finansowej z UE oraz Banku Światowego. Prawdziwe negocjacje rozpoczną się, kiedy zostanie utworzony rząd, najlepiej technokratyczny.
Nie-partia. 21 lipca Ukraińcy wybrali deputowanych do Rady Najwyższej, oddając ponad połowę głosów na nową partię Sługa Narodu (zdobyła 254 z 424 miejsc), nazwaną na cześć serialu z udziałem Zełenskiego. Zełenskiego – czyli Ze, jak zaczynają go tu nazywać. Ze względu na to, że wybory parlamentarne odbywają się nad Dnieprem dopiero po wyborach prezydenckich – i na dodatek w trybie przedterminowym – spektakularna wygrana nowego prezydenta w dużym stopniu przyczyniła się do wygranej jego stworzonej ad hoc partii. O ile Sługę Narodu w ogóle można nazwać partią.
Profesor Instytutu Studiów Politycznych Ukraińskiej Akademii Nauk Halyna Zełeńko jest przekonana, że to prędzej ruch obywatelski, łączący bardzo różne osoby wokół jednej centralnej wartości: sprawiedliwości. – Obietnica sprawiedliwości trafia do wszystkich – tłumaczy, a elektorat Sługi Narodu jest tak liczny i różnorodny, że każdy rozumie ją inaczej. Dla jednych sprawiedliwość polega na zwalczeniu korupcji i ukaraniu starych elit, dla drugich – na obniżeniu opłat komunalnych, a dla jeszcze innych – na reformie sądownictwa i poprawie stanu gospodarki.