Pierwsze objawy choroby Nawalny zauważył w niedzielę rano. Mimo że powiadomił służbę więzienną aresztu, w którym odbywa karę miesięcznego pozbawienia wolności, ta przez kilka godzin nie przekazywała informacji o nagłej opuchliźnie, zaczerwienieniu i łzawieniu z oczu ani lekarzom, ani rodzinie.
Kiedy stan mężczyzny wyraźnie się pogorszył, został na sygnale przewieziony do jednego z moskiewskich szpitali, a media natychmiast obiegła informacja o silnym ataku „alergii”. Pracownicy aresztu uspokajali jednocześnie, że według ich wiedzy życiu polityka nie zagraża niebezpieczeństwo, a niepokojące objawy to jedynie skutek silnego uczulenia.
Innego zdania jest Anastazja Wasiliewa, lekarka Nawalnego. Jak twierdzi, jej pacjent nigdy nie skarżył się na jakiekolwiek alergie, a nagły atak choroby i jej objawy są raczej efektem działania nieznanej, silnie toksycznej substancji chemicznej.
Czytaj także: Putin znów opowiada bajkę o Rosji
Co się stało Aleksiejowi Nawalnemu
Według Wasiliewej teoria o próbie otrucia jest bardziej prawdopodobna ze względu na okoliczności przewiezienia Nawalnego do szpitala i działania pracowników medycznych. „Bardzo długo uniemożliwiano mi zbadanie Aleksieja, którego w szpitalu otoczył cały kordon policji. Mimo przedstawienia przeze mnie i moich kolegów dyplomów i dokumentów, bo to było początkowo jedynym warunkiem, który mieliśmy spełnić, powiedziano nam, że jesteśmy osobami postronnymi. Szpitalni lekarze nie poinformowali ani jego, ani nikogo z jego bliskich o postawionej przez siebie diagnozie, za to wysłali ją do [prokremlowskiej] agencji prasowej, z której dowiedzieliśmy się, że rzekomo ma pokrzywkę” – napisała na Facebooku.