Rozdzielone tysiącami kilometrów kryzysy, o zupełnie innej intensywności, charakterze i ewentualnych następstwach, coś jednak je łączy. I nie jest to język angielski, w którym ich strony często się kłócą. Łączy je spadek po imperium, które w podręcznikach do historii jest już dawno martwe, ale jego konsekwencje co chwila przebijają się na pierwsze strony gazet strony.
Nie chodzi tu wcale o przypisywanie imperium brytyjskiemu, bo oczywiście o nim tu mowa, całego zła świata. Choć zapewne jego grzechami można byłoby obdzielić kilka innych mocarstw. Waży tu raczej pewien sposób myślenia o podbojach, a przede wszystkim o zachowaniu kontroli nad krajami wielokrotnie rozleglejszymi i ludniejszymi niż metropolia. W tym celu imperialni Brytyjczycy stworzyli logikę imperium realizowaną przez kolejnych namiestników Londynu na całym świecie. A dziś – o paradoksie! – przejętą przez wiele byłych kolonii brytyjskich.
Niall Ferguson, historyk celebryta, w głośnej książce „Imperium” przekonuje, że „żadna inna organizacja polityczna w historii nie zrobiła więcej dla promocji wolnego przepływu towarów, kapitału i pracy niż Imperium Brytyjskie… I żadna inna organizacja nie zrobiła więcej, aby narzucić zachodnie standardy prawa i porządku na całym świecie”.
Można tylko dodać, że nikt bardziej niż Brytyjczycy nie przyczynił się do globalizacji zasady: divide et impera, dziel i rządź. Czyli logiki, według której, aby utrzymać władzę nad silniejszym organizmem, wystarczy skonfliktować go wewnętrznie i wystąpić w roli arbitra. Zabieg ten zawsze ma jednak długotrwałe efekty uboczne: uprzedzenia, nienawiść, agresję, a w praktyce często śmierć milionów osób.
1.
Gdyby szukać podobieństwa między aktualnymi kryzysami w Hongkongu i Kaszmirze, byłaby nim właśnie owa imperialna logika.