9 października 2019 r. rozpoczęła się operacja „Peace Spring” (Pokojowa Wiosna). Mają Turcy poczucie humoru, bo taki to pokój, jaka wiosna w październiku. Turcy ruszyli z rozmachem. Najpierw lotnictwo bojowe i artyleria zaatakowały 181 celów zajmowanych rzekomo przez oddziały kurdyjskiej milicji. Potem wojska lądowe wtargnęły do syryjskiej Rożawy, kontrolowanej przez opozycję, zdominowanej przez Kurdów i zwalczającej Baszara Asada.
Kurdowie chcą własnego państwa. To 25 mln ludzi, jak na warunki Bliskiego Wschodu – niemało (Arabia Saudyjska ma prawie 32 mln obywateli, Syria – 22 mln). Prawie połowa (12 mln) Kurdów mieszka we wschodniej Turcji, reszta – w północno-zachodnim Iranie, północnym Iraku i północno-wschodniej Syrii. Ich państwo może powstać kosztem tych czterech krajów, co oczywiście żadnemu z nich się nie podoba. Dlatego Turkowie chcą ich spacyfikować. Kilkanaście lat temu robili to w północnym Iraku, a dziś – w Syrii.
Militarna operacja przeciw Kurdom nie byłaby możliwa, gdyby nie ciche przyzwolenie Amerykanów, a dokładnie Trumpa. Wojska USA wycofano właśnie z Rożawy. Do niedawna operował tu niewielki kontyngent, ok. 2–2,5 tys. ludzi, głównie żołnierzy sił specjalnych USA. Działał skutecznie i odgrywał ważną rolę w naprowadzaniu lotnictwa NATO na wrogie obiekty. Wydaje się, że powód wycofania z Syrii jest jeden – otwarcie furtki dla Turcji.
Czytaj także: Odwrót z Syrii? Powoli albo wcale
Co Kurdowie mają do zaoferowania
Kurdowie byli Amerykanom potrzebni w walce z reżimem Saddama Husajna. Kulminacją sojuszu była operacja „Iraqi Freedom” w marcu i kwietniu 2003 r. Turcja nie wyraziła wtedy zgody na przemarsz amerykańskich wojsk przez jej terytorium i poważnie skomplikowała atak na Irak. Z pomocą przyszli właśnie Kurdowie. Brygada powietrzno-desantowa i jednostki sił specjalnych wsparły kurdyjskich partyzantów, blokując wojsko Husajna, które cofało się na północ Iraku, w góry, gdzie mogłoby się pewnie długo bronić.
Później Kurdowie walczyli także z Państwem Islamskim, jakie wyroiło się w Iraku i dotkniętej wojną domową Syrii. Przyjaźń amerykańsko-kurdyjska kwitła na całego. Jedni i drudzy razem przelewali krew – tyle że za różne sprawy, co Kurdowie przeoczyli.
A dziś mogą tylko dalej zwalczać Państwo Islamskie. W Syrii zostało ono już niemal zlikwidowane, a w Iraku podstawowym instrumentem walki jest nowy rząd, który – jak wiadomo – za Kurdami nie przepada. W układaniu poprawnych stosunków amerykańsko-irackich, ważnych choćby ze względu na budowę antyirańskiej koalicji, Kurdowie okazują się wyłącznie przeszkodą.
Czytaj także: Syria, najkrwawsza wojna stulecia
Co oferują Stanom Turcy
Turcja jest tymczasem jak domek na wsi – kluczowa jest jej lokalizacja. Gdyby leżała w środku Afryki, Amerykanie mieliby ją w głębokim poważaniu. Ale trzyma w ręku korek do Morza Czarnego i może je dowolnie zakorkować. Na przykład zatrzymując rosyjską Flotę Czarnomorską i paraliżując jej działania w Lewancie (Syria, Liban i okolice). Albo odwrotnie – nie wpuszczając na Morze Czarne floty amerykańskiej i udaremniając wszelkie próby udzielenia pomocy Gruzji czy Ukrainie. Gdyby nie Turcja, Rosja mogłaby korzystać z połączeń lądowych z Syrią czy Iranem.
Turcja jest skuteczna także w walce z radykalnym islamem. Udostępnia Amerykanom ważne bazy lotnicze (zwłaszcza Incirlik), z których da się operować nad Syrią, Irakiem, północnym Iranem czy Morzem Czarnym. Poza tym wnosi do NATO liczną i przyzwoicie uzbrojoną armię.
Trzeba pamiętać, że Amerykanie oparli kontrolę Azji Południowo-Zachodniej na trzech filarach: Turcji na zachodzie, Arabii Saudyjskiej w centrum i Pakistanie na wschodzie. Te trzy państwa sprawują realną kontrolę nad swoimi subregionami. Wszystkie mają potencjał militarny, siłę gospodarczą i znaczenie polityczne. W przeciwieństwie do Kurdów.
Dlatego to Turcja, a nie oni, jest sojusznikiem USA. Co prawda zdarza się Turkom palić amerykańskie flagi, a amerykański turysta w Turcji nie czuje się do końca bezpiecznie. W 2003 r. – jak wspomniano wyżej – nie przepuszczono wojsk USA, które miały atakować Irak. Wreszcie Turcy kupili rosyjskie zestawy przeciwlotnicze S-400 Triumf, notabene lepsze od patriotów. Spotkała ich retorsja – USA wstrzymały dostawy myśliwców F-35A. Turcy specjalnie się tym nie przejęli, a Rosjanie szybko zaoferowali własne myśliwce za przystępną cenę. Na marginesie: założę się, że F-35 zostaną Turcji w końcu dostarczone, jak tylko rosyjscy specjaliści ją opuszczą i zniknie groźba, że z pomocą S-400 poćwiczą sobie wykrywanie i zwalczanie najnowszych amerykańskich myśliwców.
Czytaj także: Chiny uzależniają świat
Porzucenie Kurdów lekcją dla Polski?
Wszystkie zgrzyty i zadrażnienia na linii Waszyngton–Ankara nie powstrzymały Trumpa przed podarowaniem Turkom Kurdów na pożarcie. A Kurdowie okazali się naiwni. Uwierzyli w przyjaźń i się rozczarowali. Zdezorientowani są nawet amerykańscy żołnierze, którzy dotąd z Kurdami współpracowali. W prasie pojawiły się ich pierwsze anonimowe wypowiedzi.
Tymczasem reszta świata powinna się zadumać nad kilkoma sprawami, przede wszystkim nad tym, jak Amerykanie postrzegają dziś swoje interesy. W kim widzą wroga, swego największego rywala? W islamskich radykałach? Do niedawna – tak, ale dziś już ledwo zipią. Korea Północna? Wolne żarty. Ma co prawda broń jądrową, ale Trump dobrze wie, że jeśli Amerykanie KRLD nie ruszą, to KRLD nie zaatakuje USA. Nic tu do ugrania, a wiele do stracenia. Więc Rosja? Też nie.
Największym rywalem USA są dziś Chiny. Ich ekspansja, poszerzanie wpływów w Azji, śmiałe wkraczanie do Afryki, rosnąca potęga gospodarcza i potencjał militarny stwarzają coraz większe zagrożenie dla zderzenia interesów i realnego konfliktu – np. o Tajwan czy Koreę Południową.
Konfrontacja z Chinami to dla USA najczarniejsza wizja, a jej skutki mogłyby się okazać katastrofalne. Kto by wtedy wsparł Amerykanów? Kto się jeszcze obawia potęgi Chin? Rosja. Na Dalekim Wschodzie Amerykanie i Rosjanie mają bardzo ważne i zbieżne interesy, wzajemnie się potrzebują. To dlatego Amerykanie tak niechętnie i ostrożnie zwiększają swą obecność militarną w Polsce.
Nie łudźmy się. Kiedy na szalę zostaną rzucone naprawdę poważne interesy, możemy zostać poświęceni w imię czegoś ważniejszego. Tak jak Kurdowie. Jedyne, o czym trzeba pamiętać, żeby się tak fatalnie nie rozczarować, to że w polityce nie ma sentymentów. Są interesy.