Siedem lat temu ta sprawa wstrząsnęła krajem. 22-letnia studentka fizjoterapii wracała z przyjacielem z modnego kompleksu kinowego w południowej części Delhi. Było późno, nie mogli złapać taksówki ani rikszy, ale udało im się zatrzymać autobus jednej z prywatnych firm. W środku było sześciu mężczyzn. Jego pobili, ją gwałcili na zmiany, użyli stalowego pręta, butelek. Autobus jechał, trwało to ponad godzinę. Ofiary wyrzucili z pędzącego pojazdu na ulicę. Dopiero protesty wymusiły na władzach przewiezienie dziewczyny do szpitala w Singapurze. Zmarła wskutek rozległych obrażeń.
Nirbhaya (Nieustraszona) – tak nazwały ją media, bo prawo nie pozwala już na upublicznianie nazwisk ofiar gwałtu – stała się symbolem najpoważniejszego, obok dyskryminacji kastowej, problemu społecznego Indii. Pogarda wobec kobiet, kultura gwałtu – różnie można to zjawisko nazywać. Z pewnością jest złożone, mocno zakorzenione i objawia się wieloma formami specyficznej przemocy seksualnej. Najpotworniejszą jest gwałt zbiorowy.
Trzy ofiary gwałtu na godzinę
Dramat Nirbhayi był momentem przełomowym. Na ulice wychodziły tysiące kobiet i mężczyzn, aby zaprotestować. Delhi nazywane jest światową stolicą gwałtów. Szacuje się, że w liczącym dziś ok. 25 mln mieszkańców molochu co 20 minut gwałcona jest kobieta.
Ale to problem całego kraju – maleńkich wsi i wielkich miast, nawet takich jak Bombaj czy Kalkuta, przez dekady uważanych za wyjątkowo bezpieczne. Ostatnie lata przyniosły doniesienia o brutalnych atakach na kobiety także w Hajdarabadzie, Bangalurze, Suracie – wcześniej „nieobecnych” na mapach gwałtów.
Jeśli coś naprawdę się w Indiach zmienia, to liczba odnotowanych przestępstw seksualnych. Coraz więcej kobiet i rodzin nieletnich ofiar ma odwagę składać doniesienia na policji. I choć nadal oznacza to narażenie się na upokorzenia, odmowy, a czasem wtórną przemoc (dochodziło nawet do gwałtów dokonanych przez policjantów na posterunkach), liczba formalnie odnotowanych ataków na kobiety zaczyna się stopniowo zbliżać do tej realnej, przemilczanej. Nie zmienia się jednak niska skuteczność wymiaru sprawiedliwości, zdominowanego przez mężczyzn. Wciąż skazuje się niespełna 25 proc. oskarżonych, niewielu odbywa pełny wymiar kary. Śledztwa są manipulowane, dowody niszczone, ofiary zastraszane i wraz z rodzinami prześladowane. To nagminne, szczególnie w małych społecznościach, gdzie sprawcy i policjanci czy prawnicy są dobrymi znajomymi, powiązanymi przynależnością kastową i interesami. Dochodzenie sprawiedliwości komplikują jeszcze dwie kwestie: znaczna liczba ofiar to dziewczynki lub młode kobiety funkcjonujące w pełnej zależności od rodzin i starszych krewnych, a sprawcami ponad 90 proc. gwałtów są osoby bliskie lub znane. Z ostatnich przypadków: wuj, przyjaciel ojca, koledzy brata, strażnik z pobliskiej posesji, sąsiad...
Wobec tego już samo zgłoszenie przestępstwa i uzyskanie od policjantów raportu (First Information Report) wymuszającego rozpoczęcie dochodzenia jest wyczynem. To, że udaje się coraz częściej, należy uznać za pozytywną zmianę.
Czytaj także: Testy dziewictwa – uda się skończyć z tym barbarzyństwem?
Gwałt przestaje być w Indiach tematem tabu
Hinduski i Hindusi coraz częściej i otwarcie mówią o gwałtach. To, że z indyjskich mediów regularnie sączą się wstrząsające, mocno eksponowane historie kolejnych napaści seksualnych, jest niezwykłe. To, że o gwałtach rozmawia się w domach, przy czytaniu gazet, oglądaniu wiadomości i kolacji, jest przełomem.
W kulturze Indii seks stanowi tabu, a wszelkie rodzaje naruszeń tej sfery były solidarnie otaczane milczeniem. I z pewnością w wielu środowiskach tak jest nadal, ale po tragedii Nirbhayi temat dosłownie wylał się na ulice i ta ogromna fala płynie dalej. Bo regularnie Hindusi dowiadują się o gwałtach i raz po raz przeglądają się w lustrze jako społeczeństwo okrutne wobec swych najsłabszych, najbardziej kruchych członków.
Masowe protesty po śmierci Nirbhayi były częścią zbiorowego przebudzenia. Organizacje kobiece, aktywistki i zwykłe Hinduski (bogate i biedne, dobrze i nisko urodzone razem – to ewenement!) wychodziły na ulice z postulatami zmian. Wiedzą, czego potrzeba – innego wychowania chłopców, miłości do córek dorównującej tej, jaką otaczani są synowie, głębokiego i faktycznego równouprawnienia, przebudowy patriarchalnej i dyskryminującej mentalności. Dopiero wtedy przemoc miałaby szansę zniknąć.
Tymczasem od siedmiu lat nie wydarzyło się nic w wymiarze nowej polityki radzenia sobie z ogromnym społecznym złem. Indyjskie rządy (od 2012 r. gabinet zmienił się trzykrotnie) nie stworzyły ogólnokrajowego programu pomocy ofiarom i nowej edukacji. Spore pieniądze, zgromadzone na specjalnym państwowym funduszu mającym tym celom służyć, zostały wydane w niespełna 5 proc. Dosłownie leżą i czekają. Nie ma zmiany politycznej, bo nie ma takiej woli wśród rządzących – przede wszystkim mężczyzn, ale i nielicznych tu kobiet. Rządząca Indiami prawicowa partia pod wodzą Modiego stoi na straży konserwatywnego ładu i choć premier lubi w okrągłych zdaniach zapewniać, że zabezpieczy siostry i córki tej ziemi, na słowach się kończy. Bo gdy oskarżani o gwałt są wysoko postawieni urzędnicy, politycy, a nawet sędzia Sądu Najwyższego, partia ich chroni, utrąca procesy, a członkowie władz nie wstydzą się aktywnie stawać w obronie oskarżonych. Dymisje lub wyroki zdarzają się tylko pod silną presją protestów czy mediów. I są nieliczne.
Czytaj także: Gwałty były i są narzędziem polityki w Indiach
Ostrzejsze kary, brutalniejsze zbrodnie
Jedyne, w czym politycy są aktywni, to populistyczny kurs zaostrzania kar wobec gwałcicieli. Czterech z sześciu sprawców gwałtu na Nirbhayi straci życie – sąd właśnie podtrzymał wyrok z 2013 r. i choć winnym przysługuje ostatnie odwołanie i petycja o ułaskawienie przez prezydenta, najpewniej zostaną straceni (piąty oskarżony popełnił samobójstwo w więzieniu, szósty był nieletni, odbył trzyletnią karę i jest już na wolności).
Po każdej głośnej sprawie – takiej jak ubiegłoroczny okrutny gwałt na kilkuletniej muzułmańskiej dziewczynce przetrzymywanej przez grupę mężczyzn w hinduskiej świątyni, gwałconej, torturowanej, a wreszcie zamordowanej – odzywa się chór polityków żądających zaostrzenia kar. I są efekty – gwałciciele dziewczynek do 12. roku życia (co ciekawe: nie chłopców, a ci także padają ofiarami) podlegają teraz karze aż 20 lat pozbawienia wolności. W szczególnych przypadkach gwałcicielom grozi śmierć. Nie tylko ta orzeczona przez sąd. Po szokującym gwałcie na młodej lekarce weterynarii w Hajdarabadzie policja wzięła sprawy w swoje ręce i zastrzeliła kilku podejrzanych w tzw. ustawce. To częsta praktyka mundurowych w Indiach – aranżowanie okoliczności, w których funkcjonariusze rzekomo zostają zaatakowani lub dochodzi do wymiany ognia i giną oskarżeni lub niewygodni ludzie.
Zaostrzanie kar za gwałt przynosi jednak skutek odwrotny do zamierzonego i sprawia, że kobiety boją się jeszcze bardziej. Aktywistki pozarządowe ostrzegały: podniesienie kar zwiększy liczbę ofiar śmiertelnych, bo sprawcy gwałtów w obawie przed zeznaniami będą je zabijać, będą coraz brutalniejsi. I tak się dzieje. Ostatnie lata przynoszą coraz bardziej wstrząsające zbrodnie. Doniesienia mówią o zmasakrowanych ciałach, ofiarach torturowanych przed śmiercią, o dziewczynkach zatłuczonych, zmiażdżonych, poparzonych i uduszonych. I o sprawcach, którzy są „jednymi z nas”. Małe społeczności zaznają szoku, lokalni policjanci także, a pchani nową presją społeczną zaczynają naprawdę działać.
Czytaj także: Indie – kraj ekstremalnych wrażeń
Niepogodna przyszłość kobiet nad Gangesem
Te zmiany – możliwe do zaobserwowania, ale jeszcze niewidoczne w statystykach ani zwiększonym poczuciu bezpieczeństwa – to zarazem mało i dużo. Indie pozostają jednym z najniebezpieczniejszych krajów dla kobiet. Krajem, w którym matki nie wypuszczają córek z domu po zmroku bez opieki, w którym gdy dziewczyna wsiada do taksówki, wysyła bliskim jej numer boczny, a jeśli może – jedzie Uberem i udostępnia znajomym lokalizację. Krajem, gdzie lepiej ubierać się skromnie i nie śmiać zbyt głośno, bo swobodne zachowanie daje przestępcom pretekst i alibi. Krajem, w którym nie wraca się ze szkoły ani nie chodzi w pole bez towarzystwa, i w którym trzeba się każdego dnia oglądać za siebie. Kobiety – w różnym wieku, od dziewczynek po staruszki – mają powody czuć, że trwa sezon polowań na nie.
Jedyna szansa prawdziwej zmiany to rozległe i trwałe działanie edukacyjne, stopniowe przeobrażanie postaw i przekształcanie powszechnego szowinizmu i pogardy wobec kobiet: w domach, szkołach, urzędach, firmach. A ponieważ Indie są społeczeństwem głęboko nierównym (na 115 mężczyzn rodzi się zaledwie 100 kobiet), a na starcie odmawia wielu dziewczynkom prawa do życia, o te zmiany będzie trudno. W populacji 1,3 mld Hindusów brakuje 63 mln kobiet – padły ofiarą selektywnych aborcji. Ta unikalna w skali świata nieobecność jest uderzającym dowodem na kulturową pozycję kobiet jako istot nieważnych, niezasługujących na życie i szacunek. Ona sprawia, że do różnych form przemocy wobec nich dochodzi tak często, tak łatwo.
W Indiach rośnie presja oczekiwań, że to się zmieni. Hindusi rozumieją, że potrzebne są działania systemowe i że musi im pomóc prawo, praktyka, procedury. Apelują, ale dobrze znają niewzruszoną obojętność swych władz na protesty. Rząd reprezentuje najbardziej wsteczną moralność i obyczajowość w historii niepodległych Indii. Przyszłość kobiet nad Gangesem, tak jak innych mniejszości, nie rysuje się pogodnie.
Czytaj także: Sytuacja kobiet w Indiach wciąż się pogarsza