Rozpoczęty w Iowa i New Hampshire wyścig Demokratów do nominacji prezydenckiej rozstrzygnie się nieprędko. Ale formuje się już czołówka. To niespodziewana gwiazda pierwszych prawyborów, 38-letni burmistrz miasteczka South Bend Pete Buttigieg, oraz dwoje faworytów partyjnej lewicy: senatorowie Elizabeth Warren i Bernie Sanders. Mimo słabych wyników wciąż jeszcze w grze jest były wiceprezydent Joe Biden.
Chociaż w przedwyborczych debatach dominują tematy krajowe, ostatnie zawirowania m.in. wokół Iranu (zabójstwo gen. Kasema Sulejmaniego) zmusiły tych kandydatów do wyjaśnień, jak widzą świat i międzynarodową rolę Ameryki. Czy więc ewentualna „demokratyzacja” Białego Domu uśmierzyłaby niepokoje wywołane na świecie, zwłaszcza w Europie, prezydenturą jego obecnego lokatora? Niestety, niezupełnie.
Zwycięstwo kogokolwiek ze wspomnianej czwórki w listopadzie oznaczałoby istotną korektę amerykańskiej polityki zagranicznej. Wszyscy w pierwszej kolejności odejdą od unilateralizmu Donalda Trumpa, jego pogardy dla układów międzynarodowych, lekceważenia współpracy z sojusznikami z NATO i antagonizowania Unii Europejskiej. USA ponownie przystąpią do porozumienia paryskiego w sprawie klimatu i wyciągną dłoń do Iranu, powracając do układu nuklearnego z tym krajem. Przedłużą też START, układ o redukcji strategicznej broni atomowej z Rosją, wygasający na początku 2021 r., czego Trump raczej nie zrobi.
Żaden z czołowych kandydatów nie będzie też wspierał nacjonalistycznych partii i autokratycznych przywódców na świecie. Zmieni się kurs polityki wobec konfliktu bliskowschodniego – demokratyczny prezydent będzie znowu się starał odgrywać rolę bezstronnego mediatora między Izraelem a Palestyńczykami. Generalnie polityka zagraniczna Demokratów będzie bardziej przewidywalna od obecnej.