Przyczyna „opierania się” Afryki pandemii koronawirusa mogła być prozaiczna. Jak przypomina magazyn „New Scientist”, jeszcze pod koniec stycznia tylko RPA i Senegal miały laboratoria zdolne przeprowadzać testy. Teraz zdolność tę ma już zdecydowana większość państw afrykańskich, choć wciąż w stopniu ograniczonym. W połowie marca blisko 40 krajów miało do dyspozycji po 100–200 zestawów do badań.
Czytaj też: Jak przebiegają badania na obecność koronawirusa
Koronawirus w bardzo ciepłym klimacie
Poza Egiptem, Algierią i RPA, które mają dziesiątki wykrytych zakażonych pacjentów, z szeregu afrykańskich krajów spłynęły dotąd ledwie pojedyncze zgłoszenia. To naturalne przy ograniczonych możliwościach diagnostycznych. Etiopię niedawno odwiedził nosiciel koronawirusa z Japonii. W Kenii potwierdzono go u Kenijki, która przyleciała ze Stanów Zjednoczonych, w Nigerii u obywatela Włoch. Rozkład choćby tych zdarzeń wskazuje, że prawdopodobnie więcej jest obecnie przypadków zawleczonych do Afryki z Europy i Ameryki niż z Chin. A wydawałoby się, że to one powinny być najbardziej dogodnym źródłem transmisji, skoro są pierwszym partnerem handlowym kontynentu. Mieszkają i pracują tam miliony obywateli chińskich, inżynierów, robotników, studentów i przedsiębiorców, stale wyjeżdżających do ojczyzny. Zresztą już ponad dekadę temu mawiano, że w każdym samolocie rejsowym w Afryce leci przynajmniej jeden pasażer z paszportem Państwa Środka.