Opowieści z przedmurza
Grecja: opowieści z przedmurza. Szturm uchodźców widziany z bliska
Greckie wioski na trójstyku granic Bułgarii i Turcji nie odróżniają się specjalnie od tych po jednej czy drugiej stronie. Klockowate domy, często z glinianej cegły, kryte brązowawą dachówką. Po greckiej stronie są tylko czasem pomalowane na biało. Jednak śródziemnomorskość zobowiązuje. No i wszędzie wiszą greckie flagi. Poza tym to samo. Zapuszczone podwórza, zapyziałe sklepiki, nierówne i pozarastane szosy. Grecka prowincja Euros, granica Unii Europejskiej. Pograniczna prowincja o symbolicznej nazwie, która od czasu, gdy prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan skłamał migrantom tkwiącym w tureckich obozach tymczasowych, że „granice UE są otwarte”, robi w mediach za kolejne przedmurze Europy. Błyska na czerwonych paskach na przemian z koronawirusem.
Media przerzucają się obrazkami migrantów brodzących przez graniczną rzeczkę Maricę (albo Euros), greckich żołnierzy przerzucających się kamieniami i granatami dymowymi z migrantami kręcącymi się po tureckiej stronie płotu. To okolice przejścia granicznego w Kastanies, niedaleko trójstyku.
Nagłówki i paski sugerują, że mamy oto właśnie do czynienia z szeroko pojętą inwazją i spełnieniem przepowiedni Samuela Huntingtona o zderzeniu cywilizacji. Na przedwiosenne, brązowe trawy kładą się chmury białego dymu z granatów i słychać sygnał straży pożarnej, która przyjechała po to, by oblać wodą migrantów z drugiej strony. Z tureckiej strony opadają na grecką smugi wystrzelonych rac. Greccy żołnierze krążą wzdłuż płotu dość obojętnie. Na filmach kręconych z tureckiej strony akcji jest więcej: migranci biegają, rzucają się na ziemię, rzucają kamieniami, w ich stronę lecą dymne granaty. To zresztą kulminacja akcji. Poza tym gdzieniegdzie tylko niewielkie grupki migrantów próbują forsować rzekę albo wycinać dziury w płocie.