Iran jest jak pacjent, który ukrywa chorobę. Lekarski wywiad nie ma sensu, diagnozę można oprzeć jedynie na symptomach – jak przy leczeniu dziecka. A tych jest sporo. 16 państw, głównie sąsiednich, twierdzi, że wielu ich obywateli wróciło z Iranu do domu z wirusem. Ostatnio Bahrajn poinformował, że wśród 165 ewakuowanych 77 było zakażonych. O podobnym odsetku chorych informował wcześniej Oman. Według oficjalnych danych 9 na 10 bliskowschodnich przypadków koronawirusa odnotowano w Iranie. W każdym razie do tego przyznaje się sam pacjent.
Irańscy dygnitarze też chorują
Zaczęło się od wyparcia. 19 lutego władze poinformowały o pierwszych zakażonych. Ale szybko dodały, że problem jest wyolbrzymiony przez „wrogów”. Narracja skomplikowała się, gdy pięć dni później podczas konferencji prasowej wiceminister zdrowia Iradż Harirchi zaczął pocić się i kichać. Potem przyznał, że ma koronawirusa. Kilka dni później rzecznik rządu zaczął snuć podejrzenia, że to tak naprawdę broń biologiczna stworzona w USA. Z kolei wpływowy ajatollah Mohammad Sajedi przekonywał w publicznej telewizji, że Amerykanie wzięli pod uwagę charakterystyczny dla Irańczyków zestaw genów, aby uczynić go szczególnie śmiertelnym właśnie dla nich.
Kolejny symptom to chorzy dygnitarze. Była już mowa o wiceministrze zdrowia. Później zachorowało dwóch wiceprezydentów kraju, ponad 30 posłów i kilku ważnych ajatollahów. Kilka dni temu zmarł ajatollah Golpajdżani, szef wpływowej Rady Ekspertów przy Najwyższym Przywódcy. Chory jest Ali Akbar Velajati, były szef MSZ i nieformalny rzecznik Alego Chameneiego. Tu dwa konteksty. Po pierwsze, ostatnia duża zmiana polityczna w Iranie nie została wywołana zamieszkami czy zamachem stanu, ale biologią.