„Granice absurdu” – brzmiał tytuł piątkowego komentarza „Märkische Oderzeitung” z Frankfurtu nad Odrą do chaosu na granicy polsko-niemieckiej. PiS, zamykając kraj 13 marca, nie poinformował o tym zawczasu nie tylko sąsiadów, ale i własnej administracji w miejscowościach przygranicznych. Nie przygotowano też żadnych uzgodnień z Niemcami ułatwiających dojeżdżanie do pracy tysiącom Polaków i Niemców mieszkających po jednej, a pracujących po drugiej stronie. Wielu straciło pracę, wielu musiało wybierać między pracą i rodziną, znajdując zakwaterowanie w hotelach.
Na moście we Frankfurcie nad Odrą polski pogranicznik w panterce szczęknął na frankfurckiego dziennikarza, jakim prawem fotografuje, skoro to terytorium RP. Wojak stropił się jednak, gdy Dietrich Schröder zapytał go: „Chyba jeszcze jesteśmy razem w UE?”.
PiS nie zważa na takie subtelności i na przejściu granicznym w Kołbaskowie ubiera Andrzeja Dudę w kapotę koloru khaki, że niby ten prezydent broni Polski przed wirusem, tak jak ponad tysiąc lat temu Mieszko pobliskiej Cedyni przed margrabią Hodonem. Sugestia, że ratunek w zamknięciu „polskiej twierdzy”, była jedynie wyborczym trikiem. Zamiast zaciąganiem wojennych barw na granicy lepiej rzucić okiem, jak z wirusem zmagają się sąsiedzi.
Czytaj też: Unia spiera się o koronaobligacje
Landy na dwóch biegunach
Niemcy jeszcze nie są na głównej linii ataku SARS CoV-2. Mieli więc trochę czasu, by się przygotować, mają lepszą niż w wielu krajach służbę zdrowia i mimo wszystko dość stabilną klasę polityczną, która mogła się zajmować wirusem, a nie podstawianiem sobie nóg.