Szwajcaria to jeden z krajów najmocniej dotkniętych koronawirusem. Wielu Szwajcarów w pierwszym odruchu ruszyło na zakupy kompulsywne. Czyli kupowali co popadnie i na zapas. Po wstępnej sklepowej zapaści wszystko jednak wróciło do normy, półki znów są pełne. Nic dziwnego, Szwajcaria ma jedną z największych strategicznych rezerw żywności i leków na świecie. A gromadzenie zapasów ma we krwi.
Konsumencka czysto ludzka panika dotknęła Szwajcarię już w pierwszej połowie marca. Lokalny Facebook zapełnił się od pytań w stylu: „Brakuje drożdży, nie ma mleka”, „Gdzie jest mąka?”, „Czy wszyscy pieką chleb?”. Rzeczywiście, braki na półkach z makaronami czy konserwami były zauważalne, a papier toaletowy tradycyjnie stał się towarem deficytowym. Mieszkańcy się zaniepokoili, a media zaczęły zadawać pytania.
„Nie ma powodów do paniki” – powtarzał Werner Meier, przewodniczący Federalnego Urzędu ds. Krajowego Zaopatrzenia. Zapewnił, że jedynym wyzwaniem jest logistyka. Ale o to też nie należy się martwić, bo „uwarunkowania historyczne i geograficzne Szwajcarii pomogły wypracować strategiczne myślenie o łańcuchu dostaw”. Szwajcarska Federacja Handlu Detalicznego wykupiła nawet całostronicową reklamę w lokalnej prasie, w której apeluje o rozsądne zakupy, tak aby nie utrudniać innym nabycia potrzebnych artykułów. I przekonuje, że leków i żywności nie zabraknie.
To miła odmiana po dotychczasowej opieszałości władz, czego wyrazem była znacznie spóźniona decyzja o ogłoszeniu stanu wyjątkowego i zamknięciu szkół, restauracji czy centrów handlowych. W obliczu skokowego wzrostu zapotrzebowania na żywność magazyny wysyłają do sklepów co najmniej o 30 proc. więcej towarów, niż jest w zamówieniu, tak by uniknąć efektu pustych półek.