„Australia jest jak guma do żucia przyklejona do podeszwy. Czasem trzeba wziąć kamień i ją zeskrobać”. „To otwarta krucjata przeciwko Chinom i chińskim wartościom”. „Chińskie firmy zmniejszą współpracę z Australią, a liczba odwiedzających ją gości i studentów spadnie. Czas to pokaże”. To tylko wybrane cytaty z „Global Times” lub wypowiedzi jego redaktora Hu Xijina z ostatnich dwóch tygodni. Australia stała się dla niego publicznym wrogiem numer jeden.
A to oznacza, że przykaz ataku padł z najwyższych szczebli pekińskiej władzy. „Global Times” to anglojęzyczny, radykalnie prorządowy tabloid, który od dawna jest wykorzystywany przez władze do szerzenia niewyszukanej nacjonalistycznej propagandy w słowach, których dyplomatom nie do końca wypada używać. Choć ci, o czym za chwilę, też przestają się krygować.
Czytaj też: Skąd się wziął ten wirus? Ufajmy nauce, nie plotkom
Groźba Australii, kontra Pekinu
„Wina” Australii to wypowiedź ministry spraw zagranicznych Marise Payne z 20 kwietnia, gdy wezwała do „otwartego i transparentnego” śledztwa w sprawie początków epidemii koronawirusa. Choć w wywiadzie nie padły żadne zarzuty wobec Chin, a departament spraw zagranicznych i handlu (DFAT) wielokrotnie podkreślał potem, że chodzi o zbadanie sprawy, a nie oskarżanie Chin, Pekin uznał to za bezpośredni atak i przystąpił do bezprecedensowej kontrofensywy.
Dla mniejszych państw, zależnych od chińskich inwestycji i turystów, takie szantaże to nic nowego.