Świat

„No cóż, biurokracja”. Tak się odmrażają Włochy

Przewidziane w lokalach i w miejscach publicznych cztery metry kwadratowe na osobę są nie do zastosowania w tawernach i pizzeriach w wąskich zaułkach Rzymu. Przewidziane w lokalach i w miejscach publicznych cztery metry kwadratowe na osobę są nie do zastosowania w tawernach i pizzeriach w wąskich zaułkach Rzymu. Mirco Toniolo / Universal Images Group / Forum
Włoski rząd już drugi miesiąc dyskutuje zawzięcie o dekrecie w sprawie odbudowy kraju po pandemii. Ma on być wart 55 mld euro, a tymczasem mało kto te pieniądze zobaczył.

Włochy powoli wracają do normalności. Niezbitym tego dowodem jest przebudzenie biurokracji, która w błyskawicznym tempie zawłaszcza całą przestrzeń dotąd niepodzielnie zajmowaną przez SARS-CoV-2. Państwowy Instytut Zdrowia (Istituto Superiore di Sanità, ISS) w obawie, by wobec ustępowania pandemii nie stracić wpływów, wszedł w sojusz z INAIL, najpotężniejszą ze wszystkich instytucją we Włoszech. Ten z pozoru niewinny skrót odnosi się do Istituto Nazionale per l′Assicurazione contro gli Infortuni sul Lavoro, czyli Państwowego Zakładu Ubezpieczeń od Wypadków przy Pracy.

Jeszcze w XIX w. Włosi powołali do życia odrębny organ mający gwarantować odszkodowania dla pracowników, którzy padli ofiarą wypadków. Do dziś są z niego szczególnie dumne przede wszystkim bardzo silne w tym kraju związki zawodowe, chociaż to właśnie składki na INAIL i INPS (Istituto Nazionale della Previdenza Sociale, odpowiednik naszego ZUS) powodują, że każda firma, zatrudniając oficjalnie nowego pracownika, musi planować wydatki w wysokości dwukrotnego miesięcznego wynagrodzenia, bo INPS i INAIL pochłaniają niemal tyle, ile wynosi pensja. Wysokie składki przyczyniają się w znacznym stopniu do tego, że nie sposób ograniczyć tzw. szarej strefy i praca bez formalnej umowy czy kontraktu stanowi najczęstszy sposób zatrudnienia.

Czytaj też: Skąd wziąć pieniądze, by wydostać Włochy z dołka

Kawa na dystans

I teraz to właśnie ISS i INAIL, pod baczną kontrolą INPS, opracowały zasady odmrażania gospodarki po pandemii od 18 maja. Przewidziane w lokalach i miejscach publicznych cztery metry kwadratowe na osobę, o ile dają gwarancję bezpieczeństwa, to są nie do zastosowania w tawernach i pizzeriach w wąskich zaułkach Rzymu ani nawet, jak się okazuje, na dość rozległym pl. św. Marka w Wenecji.

Arrigo Cipriani, właściciel istniejącego już od prawie 100 lat Harry′s Bar, gdzie caffé corretto raczyli się Charlie Chaplin, Arturo Toscanini i Ernest Hemingway, mówi wprost, że to „bzdurne” przepisy „wymyślone bez głowy” i że jeśli nie zostaną zmienione, „nie otworzy ani w poniedziałek, ani już nigdy”. W dwóch 40-metrowych salkach Harry’s Bar zwykle mieściło się 90–100 klientów. Reszta siadywała przy stolikach na zewnątrz, nie zwracając uwagi na spoconych turystów polujących na jakiś wolny fotel i oganiających się od natrętnych gołębi. Cipriani dotąd zatrudniał 75 pracowników. Teraz, by dostosować się do nowych przepisów, musiałby ograniczyć klientów i zwolnić co najmniej dwie trzecie kelnerów. Mówi więc ze smutkiem, że „wirus zatrzymał świat i nikt już nie przyjdzie na kawę”. Ma już jednak 88 lat, więc może przejdzie na emeryturę. Ale co będzie z Harry’s Bar?

Czytaj też: Dlaczego koronawirus uderzył właśnie we Włoszech?

Wirus na piaszczystych plażach

W postpandemicznej Italii właśnie INAIL będzie rozstrzygał, w drodze trwającego ładnych kilka lat dochodzenia, czy zatrudniona w restauracji kelnerka mimo przestrzegania obowiązujących zasad zakaziła się w pracy, w drodze do pracy, czy może kiedy akurat miała wolny dzień i poszła do galerii handlowej. INAIL ustali także ponad wszelką wątpliwość, czy dziewczyna mogła „złapać” wirusa akurat, kiedy pojechała na plażę, mimo że i tam nowe przepisy przewidują cztery metry kwadratowe na osobę i dystans społeczny w dostępie do morza.

Czytaj też: Włosi opłakują bliskich i szukają winnych. Będą pozywać rząd

Decydując się na kąpiel, trzeba będzie ponadto liczyć się z ograniczonymi możliwościami pomocy ratownika, któremu nie wolno stosować sztucznego oddychania metodą usta-usta, bo to zbyt ryzykowny sposób resuscytacji, a przywrócony do życia niedoszły topielec może potem zgłosić do INAIL, że narażono go na niebezpieczeństwo. Wówczas dzierżawca spłachetka nadmorskiego piasku, który już i tak musiał zrezygnować z 60 proc. plażowiczów i może prowadzić swój interes tylko w systemie rezerwacji leżaków, zostanie przez INAIL pociągnięty do odpowiedzialności i zmuszony do wypłacenia odszkodowania. Oznacza to, że chociaż wydał krocie na dezynfekcję łóżek i szatni po każdym z gości, na czyszczenie plaży co wieczór, zamknął basen, zrezygnował z podawania obiadów (które plażowicze bardzo sobie cenili i na czym nieźle dotąd zarabiał), zatrudnił kelnerów (w maseczkach), by roznosili wśród parasoli zdezynfekowane fabrycznie batoniki i napoje orzeźwiające, nie będzie go stać nawet na zapłacenie podatku od dzierżawy piaszczystego spłachetka.

Włochy mają najwięcej w Europie, bo aż 7 tys. km plaż i kąpielisk. Jak w lecie będzie nad morzem, jest więc dzisiaj jednym z zasadniczych problemów, biorąc pod uwagę, że branża turystyczna to sektor, który najbardziej tu ucierpiał z powodu pandemii. Straty szacowane są na 60–70 proc. i jedynym ratunkiem, wobec wstrzymania przyjazdów na wakacje turystów z zagranicy, wydaje się „turystyka rodzima”. Rząd rozpatruje projekty dopłat dla obywateli, ale przy obowiązujących obostrzeniach mogą one tylko w niewielkim stopniu poprawić sytuację.

Czytaj też: „Lato nie będzie normalne”. Bruksela próbuje ratować wakacje

Rząd ma czyste sumienie, a banki pieniądze

Ponad INAIL stoją tylko bankierzy, którzy mogą sobie pozwolić na to, by odmawiać udzielenia gwarantowanych przez państwo kredytów na ratowanie od klapy małych i średnich przedsiębiorstw. Na nich opiera się cała włoska gospodarka. Mimo że rząd obiecał już dawno bezproblemowe subwencje, banki zasłaniają się procedurą, która wymaga 20 dokumentów wydanych przez rozmaite instytucje administracji państwowej (aktualnie z powodu pandemii raczej nieczynne) i do tego kilku oświadczeń, najlepiej podpisanych notarialnie (co jest o tyle trudne do załatwienia, że notariusze, chociaż pracują, zwykle są dość kosztowni). Banki nierzadko stosują również praktykę zaliczania gwarantowanej państwowej pożyczki na poczet spłaty już wcześniej zaciągniętych kredytów. Wtedy taka teoretycznie subwencjonowana przez rząd firma zostaje na lodzie. Ale rząd ma czyste sumienie, a banki swoje pieniądze.

Właściciele restauracji w Mediolanie, ekskluzywnych sklepów w centrum Rzymu i kąpielisk na wybrzeżu Amalfi protestują, wskazując, że bez natychmiastowej pomocy ze strony państwa nawet palcem nie mogą ruszyć. Takie manifestacje to tylko okazja, by policja wymierzała mandaty w wysokości 400 euro za nieprzestrzeganie zakazu zgromadzeń, na co „politycznie” mogą reagować burmistrzowie niektórych miast (jak Beppe Sala z Mediolanu), umarzając należność. Niektórzy, nie chcąc się poddać bez walki, na wystawach butików przy rzymskiej Via Frattina ubierają manekiny w kolorowe firmowe maseczki. Zanim jednak w poniedziałek otworzą sklepy czy zakłady fryzjerskie, już dziś kalkulują wydatki na antywirusowe zabezpieczenie lokali. Pracujące na nowo od kilku dni bary wcale nie służą im przy tym zachęcającym przykładem, bo po zsumowaniu kosztów pleksiglasowych ekranów, rękawiczek, maseczek i środków dezynfekcyjnych ciągłego użytku wychodzi, że zanim coś się otworzy, żeby w ogóle zacząć funkcjonować, trzeba wyłożyć kilka tysięcy euro.

Czytaj też: Włosi mówią do nas z przyszłości

Młotem w piec do pizzy

Bary i pizzerie sprzedające na wynos muszą się przy tym liczyć ze spadkiem obrotów, bo o ile pizza na miejscu obciążona jest 10-procentowym podatkiem VAT, o tyle na wynos trzeba już policzyć VAT w wysokości 22 proc., równocześnie płacąc oczywiście za media i zbierając na podatki, które będą być może częściowo rozłożone w czasie, ale na razie to nic pewnego, bo biurokracja, zwłaszcza fiskalna, do ekspresowych we Włoszech nie należy. Na pocieszenie rząd obiecuje czasowe zniesienie opłat z tytułu zajmowanej przez stoliki na ulicy przestrzeni komunalnej, ale nie jest jasne, co będzie z podatkiem od cienia, który na ulicę rzucają rozpięte nad wystawami sklepowymi markizy, a który dotąd był przez miejskie władze surowo egzekwowany.

Rząd już drugi miesiąc dyskutuje zawzięcie o dekrecie w sprawie odbudowy kraju po pandemii. Ma on być wart 55 mld euro, ale miał zostać opublikowany już w kwietniu, m.in. zapewniając bezzwrotną pomoc w wysokości 600 euro dla wszystkich jednoosobowych firm, a tymczasem mało kto te pieniądze zobaczył, a większość nie wie nawet, dlaczego nic jeszcze nie dostała, mimo że złożyła w INPS online stosowne podanie. „No cóż, biurokracja” – wzdychają zrezygnowani Włosi.

I właśnie z tych wszystkich powodów zdesperowany 60-letni Gian Mario Fenu, właściciel znanej w okolicy, działającej od 30 lat pizzerii w Ploaghe na Sardynii, pomstując na Covid-19, chwycił młot i kilkoma mocnymi uderzeniami roztrzaskał najpierw swój piec do pizzy, a potem całą resztę lokalu. Dobrze, że tylko tak to się skończyło, bo w ostatnich tygodniach prasa donosiła również o kilku przypadkach samobójstw wśród przedsiębiorców, przygniecionych rozmiarami kryzysu.

Czytaj też: Koronawirus pogłębia podziały na południu Europy

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną