Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, spotkanie było umówione na środę 24 czerwca. Andrzej Duda jako pierwszy światowy lider miał odwiedzić Biały Dom po przerwie spowodowanej pandemiczną kwarantanną. Termin wizyty – na cztery dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich – wywołał zarzuty o niedopuszczalną ingerencję Waszyngtonu w polską politykę. Z drugiej strony, trudno jednak winić Dudę, że skorzystał z zaproszenia. Tylko czy prezydent Polski na pewno wie, kto go zaprosił?
O ile jakimś sposobem Białemu Domowi nie udało się zablokować publikacji, 23 czerwca pierwsze egzemplarze wspomnień Johna Boltona „The Room Where It Happened” (Pokój, w którym to się wydarzyło) trafiły do czytelników. Zaskoczenia nie było, bo w ramach profesjonalnie przygotowanej promocji kolejne rewelacje z książki wypływały już od dwóch miesięcy, z finałem w ubiegłym tygodniu, gdy całą treść dostały dwa amerykańskie dzienniki.
Bolton, były prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, który z hukiem opuścił to stanowisko we wrześniu ubiegłego roku, pisze jak św. Paweł do Rzymian: „Zemsta do mnie należy, ja odpłacę”. Sponiewierany przez 17 miesięcy pracy u boku Donalda Trumpa niemal bez słowa rzucił pracę, o której marzył przez całe życie (prezydent twierdzi, że go „wylał”). Potem „głośno milczał”, jak to określił „The Washington Post”, gdy w pierwszych miesiącach tego roku proces impeachmentu wchodził w decydującą fazę. Choć jego wiedza mogła wtedy zatopić Trumpa.
Akt oskarżenia
Dziś już wiemy niemal wszystko. Bolton, zagorzały neokonserwatysta, tak podsumował swojego byłego przełożonego: „Nie ma podstawowej wiedzy o świecie. Podatny na pochlebstwa zagranicznych przywódców, którzy nim manipulują”.