Pierwsza tura wyborów prezydenckich nad Wisłą była zarazem pierwszym ogólnokrajowym głosowaniem w Unii Europejskiej od wybuchu pandemii Covid-19. Na kolejne nie trzeba było długo czekać. Już tydzień później, kiedy Rafał Trzaskowski i Andrzej Duda przygotowywali się do dogrywki, nowy parlament wybierali Chorwaci. Wybory nie były wydarzeniem od dawna planowanym, a tylko przesuniętym w czasie z powodu zarazy. Premier Andrej Plenković rozpisał je w maju, przedwcześnie kończąc kadencję i szukając szansy na powiększenie stanu posiadania jego centroprawicowej partii Chorwackiej Unii Demokratycznej (HDZ).
Chorwaci poszli do urn. Ryzykownie?
Decyzja o przyspieszeniu wyborów była komentowana jako ryzykowna, a zagraniczna prasa nazywała ją „zagraniem hazardowym” – co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, Plenković i HDZ nie mieli wcale pewności, że uda im się zdobyć więcej mandatów niż poprzednio, a w sondażach zaczął zyskiwać główny rywal: Partia Socjaldemokratyczna. Co więcej, narastały obawy o frekwencję i bezpieczeństwo. Końcówka czerwca i początek lipca przyniosły bowiem w Chorwacji nową falę zachorowań na Covid-19. Liczba nowych przypadków zbliżała się do stu dziennie, osiągając poziomy jak w szczycie pandemii na przełomie marca i kwietnia.
Ostatecznie posunięcie opłaciło się na obu frontach, przynajmniej na razie. Politycznie Plenković zyskał, partia odnotowała najlepszy wynik od dekady – 37,26 proc. poparcia, co przełożyło się na 66 mandatów w 151-osobowym parlamencie, pięć więcej niż w poprzedniej kadencji.