Kiedy niedawno został zdewastowany pomnik na lokalnym cmentarzu w malowniczym Oakville w prowincji Ontario, wydawało się, że sprawa skończy się na kilku wzmiankach w lokalnych gazetach. Ale wkrótce o incydencie napisały media od Tel-Awiwu po Londyn, bo w cieniu cmentarnego pomnika pokazały się duchy drugiej wojny światowej.
Oakville to dwustutysięczne zamożne miasto położone nad brzegiem jeziora Ontario. W 2018 r. zostało wybrane najlepszym miejscem do życia w całej Kanadzie – spokojne, rodzinne, mniej męczące od swego słynnego sąsiada, wielkomiejskiego Toronto. Oakville jest dziś wieloetniczne i młode entuzjazmem swoich mieszkańców, z których więcej niż co trzeci mówi w domu językiem innym niż angielski. Często słychać też i polski, i ukraiński, bo obie mniejszości dobrze się tu odnalazły.
Kanadyjczycy ukraińskiego pochodzenia opiekują się cmentarzem Świętego Wołodymyra. W latach 80. postawiono tam pomnik. To czarny cenotaf, pusty grobowiec upamiętniający tych, którzy – jak głosi wyryty w kamieniu napis – „zginęli za wolność Ukrainy”. Chodzi o poległych podczas bitwy z Armią Czerwoną pod Brodami w 1944 r., przede wszystkim należących do 1. Dywizji Ukraińskiej Armii Narodowej (UNA). Ale część tego oddziału funkcjonowała wcześniej jako 14. Dywizja Waffen SS Galizien. Dla jednych to dziś bohaterowie narodowowyzwoleńczej walki o wolną Ukrainę, dla innych – kolaboranci współpracujący z Hitlerem.
– Sądzę, że lepiej byłoby, gdyby ten pomnik w ogóle w Kanadzie czy gdziekolwiek indziej nie stanął – mówi dr Tomasz Stryjek z PAN. – Żołnierze dywizji, a było w niej wielu ochotników, musieli co najmniej dopuszczać możliwość, że dostaną od Niemców rozkaz uczestniczenia w zbrodniach. Innymi słowy, przeważnie wiedzieli, na co się piszą.