Madryt to okopy, z których PP [prawicowa Partia Ludowa – przyp. red.] chce obalić rząd” – pisze w internetowym dzienniku Eldiario.es publicystka Rosa María Artal. „To wyjaśnia obłąkańcze zachowania, jakich świadkami jesteśmy my, mieszkańcy regionu – jeńcy na wojnie, w której nie liczy się nasze życie”.
Stolica Hiszpanii i jej okolice to dziś jedno z najbardziej doświadczonych przez pandemię miejsc w Europie. W pierwszej połowie października liczba zarażonych sięgała tu prawie 600 na 100 tys. mieszkańców (w Polsce było to wówczas 110). Od marca zmarło prawie 10 tys. ludzi.
Oprócz walki z Covid-19 toczy się tu jednak jeszcze inna zaciekła wojna: samorządu z rządem, prawicy z lewicą. Jej stawką jest odpowiedzialność za życie tysięcy mieszkańców, a jedną z głównych bohaterek – 42-letnia prezydentka Madrytu Isabel Díaz Ayuso.
Madrytczycy mają prawo czuć się zdezorientowani. Wskutek politycznego konfliktu zakazy i nakazy dotyczące ich życia zmieniały się w ostatnich tygodniach kilka razy. Na przełomie września i października hiszpański rząd wprowadził ograniczenia mobilności w gminach, w których liczba zachorowań przekracza 500 przypadków na 100 tys. osób. Restrykcje, które dotknęły Madryt i dziewięć okolicznych miejscowości, przewidywały, że mieszkańcy mogą opuszczać ich granice tylko w uzasadnionych przypadkach, m.in. do pracy lub szkoły.
Rozgrywki sanitarne
Prawicowy samorząd Madrytu zaskarżył obostrzenia do sądu, przekonując, że uderzają one w swobody obywatelskie. Prezydentka Díaz Ayuso wyliczała również ekonomiczne straty. Sąd przyznał samorządowi rację, wytykając rządowi centralnemu Pedra Sáncheza brak właściwej podstawy prawnej dla restrykcji, i anulował zakaz.