O internatach psychoneurologicznych (PNI) obrońcy praw człowieka, wolontariusze, a zdarza się, że również ich mieszkańcy, którym jakimś cudem uda się z nich wydostać, mówią, że to „instytucje totalne” i „miejsca tortur”. Według ostatnich danych rosyjskiego centrum pomocy dla osób ze spektrum autyzmu Anton jest tuż obok (Anton tut rjadom), w PNI przebywa obecnie ok. 162 tys. osób.
Niuta Federmesser, szefowa moskiewskiego Centrum Pomocy Paliatywnej, podczas niedawnego zebrania Rady Praw Człowieka przy Prezydencie Federacji Rosyjskiej mówiła: „System PNI to dzisiejszy gułag. Sprzeciwianie się jego reformie jest jednoznaczne z popieraniem ludobójstwa własnego narodu. Śmierć w PNI przychodzi do pacjenta na długo przed zgonem”.
Tę opinię potwierdza Maria Sisniewa, psycholożka i założycielka organizacji „Stop PNI”, zajmującej się ujawnianiem nieprawidłowości w funkcjonowaniu internatów oraz udzielaniem pomocy osobom, które w nich mieszkają. Kiedy pytam, jak najlepiej wytłumaczyć, czym są PNI, mówi krótko: – To szpital i więzienie w jednym.
Czyszczenie kraju
Internaty psychoneurologiczne nie są czymś nowym. Decyzję o ich utworzeniu podjął Stalin w latach 40. Chciał systemowo „oczyścić” kraj z ludzi, którzy ze względu na niepełnosprawność fizyczną lub umysłową nie pasowali do propagowanego przez partię i wodza obrazu ZSRR, jako rozwijającej się potęgi socjalistycznej, w której wszyscy są silni, piękni i szczęśliwi. W ten sposób z ulic zniknąć mieli przede wszystkim straumatyzowani II wojną światową weterani, którym państwo nie chciało lub nie potrafiło pomóc.
Z czasem dołączyły do nich osoby z innymi niepełnosprawnościami i schorzeniami. M.in. dorośli z zespołem Downa, schizofrenicy, osoby opóźnione umysłowo.