Janez Jansza jest premierem. A także reżyserem, performerem i artystą wizualnym. Ma lat 62, 56, 49 i 47. To efekt performansu sprzed 13 lat, kiedy to trzech artystów zmieniło nazwiska w akcie twórczym, który miał pokazać, że to jak się nazywamy, jest „pustą etykietą”. Nakręcili o tym film. Dlaczego wszyscy wybrali akurat Janszę, trudno dziś powiedzieć. Ale tak mają w dowodach osobistych.
W tej dziwnej historii jest coś symbolicznego. Bo i Janez Jansza, ten oryginalny, nie ma jednej twarzy. W ciągu ponad 30 lat w słoweńskiej polityce przeszedł szlak od zaangażowanego komunisty, przez pacyfistę i jednego z ojców niepodległości Słowenii, ministra obrony w czasie wojny, do liberała – i w końcu prawicowego populisty.
Dzisiaj znany jest jako aktywny użytkownik Twittera – jeden z miejscowych think tanków, Danes je nov dan, obliczył, że w czasie wyborów w USA spędzał na tym portalu społecznościowym co najmniej trzy godziny dziennie – oraz stronnik Viktora Orbána i Donalda Trumpa, któremu na długo przed ogłoszeniem wyników pogratulował zwycięstwa. Słowenia od lat pozostaje sojusznikiem Ameryki. Za czasów Trumpa próbowała się do niego zbliżyć przez jego żonę Melanię, tu urodzoną. Bez większego efektu.
Oponenci przekonują, że odkąd Jansza w połowie marca po raz trzeci został premierem, kopiuje ruchy Orbána, starając się zbudować w Słowenii własną wersję państwa nieliberalnego.
Ostatnio zwróciła na niego uwagę polska prawica. Bo w liście do liderów Unii Europejskiej wyraził umiarkowane poparcie dla forsowanego przez Polskę i Węgry pomysłu zablokowania mechanizmu „fundusze za praworządność”. Ale weta nie zgłosił. Nie ma poparcia prezydenta ani nawet własnych koalicjantów.
Kręta droga
Droga polityczna Janszy jest jeszcze bardziej kręta niż Orbána, któremu się wypomina, że zaczynał jako szef liberalnej partii młodzieżowej i stypendysta George’a Sorosa.