Test z krwi wyszedł pozytywny. – Miałam jedną myśl w głowie: aborcja. Nie chciałam być mamą – opowiada María Isabel. Dla Nikaraguanki taka decyzja wiąże się z podwójnym strachem. Skrajnie niebezpieczny jest zabieg wykonywany samodzielnie w domu bez nadzoru lekarza. Aborcja oznacza też ryzyko prześladowania, zatrzymania i wielogodzinnych przesłuchań.
Nikaraguą od lat rządzi Daniel Ortega, dawny rewolucjonista i partyzant, inspirujący się Leninem, Marksem i Jezusem Chrystusem. Jego reżim wyspecjalizował się głównie w represjonowaniu obywateli. Policja przy pomocy życzliwych sąsiadów namierza jednostkę nastawioną krytycznie do systemu, aresztuje, torturuje i więzi przez długie miesiące lub nawet lata. Atmosfera jest taka, że mało komu można tu ufać.
Aborcja w Nikaragui jest całkowicie zakazana, w czym duży udział ma lokalny Kościół katolicki. Już w latach 50. wspierał prawicową dyktaturę rodziny Somozów. Ale w latach 70. spora grupa duchownych, pracujących „wśród uciemiężonego ludu”, przeszła na stronę partyzantów i walczyła na rzecz socjalistycznego Sandinistowskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego. Jego przywódca Daniel Ortega – początkowo nastawiony wrogo do władz kościelnych – szybko uznał, że ich wsparcie może stać się kluczowe w przejęciu władzy w państwie.
Dwa lub trzy lata więzienia
Nie mylił się. Przejście na katolicyzm i ślub kościelny z Rosario Murillo zostały entuzjastycznie przyjęte zarówno przez katolickich hierarchów, jak i przez lud wiernych. Ale cena poparcia była bardzo wymierna. Od 1937 r. w Nikaragui prawo dopuszczało aborcję w przypadku zagrożenia życia matki. Przez kolejne dekady nawet ultraprawicowa dyktatura nie próbowała tego zmienić. Aż nastał Ortega – dziś prawo przewiduje do dwóch lat więzienia dla kobiet, które świadomie dokonały aborcji, i do trzech lat dla lekarzy oraz osób pośredniczących w zabiegu.