Złoty sen Indii
Złoty sen Indii. W pandemii miłość do złota stopniała. Co na to hinduscy bogowie i banki?
Trust z Travancore w stanie Kerala na południu Indii ma pod opieką 1250 świątyń. Tylko w jednej z nich – Sabarimali – co roku zjawia się 30 mln wiernych. To jedno z najświętszych miejsc w kraju. I najbogatszych. W styczniu i grudniu wspinają się tam boso po skałach tłumy wyznawców, głównie mężczyzn, bo czczony w tej świątyni bóg Ayappan jest bytem ascetycznym i objętym celibatem.
W tym roku pielgrzymów zabraknie. Pandemia koronawirusa paraliżuje Indie – oficjalnie jest już prawie 150 tys. ofiar śmiertelnych i 10 mln zakażonych, ale te oficjalne dane są zaniżone. Wierni nie przybędą więc, nie kupią milionów kwiatowych girland, koszyczków z prasadem – pożywieniem poświęcanym przez braminów, kadzideł, olejów ani kulek klarowanego masła. Nie przywiozą darów w gotówce ani kruszcu.
Ściany strefy sanctum – najważniejszej w świątyni i dostępnej wyłącznie dla wyznawców – są tu wyłożone czystym złotem. Jak w wielu spośród 3 mln świątyń w Indiach. Bogowie kochają ten żółty metal i są nim dosłownie obsypywani. Nim albo banknotami. Sceny przeliczania wielkich plików albo upychania ich metalowymi ubijakami w potężnych skarbonach nie są wcale widokiem rzadkim. I to bez względu na wyznanie.
Największy w Indiach blask roztacza świątynia nie hinduistyczna, a sikhijska – ta w Amristarze. Stoi na sztucznym jeziorze, cała pokryta złotem. Jest nie tylko miejscem świętym, w którym dzień i noc czytane są mądrości wielbionych guru. To także słynny na cały świat symbol zamożności i ekonomicznej zręczności Sikhów.
Boski kryzys
Teraz zarząd keralskiego trustu i szefowie wielu innych przybytków są w bardzo nietypowej sytuacji – brakuje im pieniędzy na utrzymanie świątyń i ich pracowników. Nie tylko ludzi. Bogate przybytki utrzymują na przykład słonie używane w ceremonialnych paradach.