AGNIESZKA SMOLEŃSKA: Czym jest „efekt Brukseli”? Co w Unii Europejskiej, jej instytucjach i sposobie regulowania rynku sprawia, że jest on możliwy?
ANU BRADFORD: „Efekt Brukseli” to jednostronna zdolność Unii do regulowania globalnego rynku. UE jest jednym z największych i najbogatszych rynków konsumenckich na świecie i bardzo niewiele globalnych firm może sobie pozwolić, by nie prowadzić na nim handlu. A te, które chcą tu działać, muszą stosować się do europejskich regulacji – to cena dostępu do lukratywnych rynków na Starym Kontynencie.
Te firmy często dochodzą do wniosku, że w ich interesie leży stosowanie tych samych co w Unii przepisów również w innych częściach świata. Chcą bowiem uniknąć kosztów związanych z przestrzeganiem wielu systemów regulacyjnych. Wszystko, co Unia musi zrobić, to regulować swój jednolity rynek. Interesy biznesowe i siły rynkowe skłaniają wówczas firmy do wykorzystywania unijnych przepisów na całym rynku globalnym.
Czy mogłaby pani podać kilka obszarów, w których to się dzieje?
W kwestiach polityki prywatności firmy takie jak Google, Facebook, Apple czy Microsoft stosują się do europejskiego ogólnego rozporządzenia o ochronie danych osobowych (RODO) na całym świecie. Z kolei Twitter czy YouTube, decydując o tym, co należy uznać za mowę nienawiści, nie odwołują się do amerykańskiej pierwszej poprawki, która gwarantuje wolność słowa. Zamiast tego sięgają do europejskiej definicji mowy nienawiści.
To zjawisko nie dotyczy tylko amerykańskich firm czy gospodarki cyfrowej. Poprzez „efekt Brukseli” prawo unijne kształtuje również to, jak pozyskuje się drewno w Indonezji, jakich pestycydów używają kameruńscy hodowcy kakao, jakie urządzenia instalują chińskie fabryki mleczarskie i jakich środków chemicznych używają japońscy producenci zabawek. To zjawisko, które przejawia się w różnych gałęziach przemysłu i w różnych obszarach polityki.
Czytaj też: Jak osłabić cyfrowych gigantów
Często mówimy, że Unia jest słaba i nie ma żadnej siły oddziaływania; że nawet te nieliczne instrumenty, które ma, by podejmować działania w obszarze polityki zagranicznej, nie są zbyt skuteczne. Ale to, co pani opisuje, pokazuje, że Unia jest zdolna do oddziaływania globalnie.
Unia nie jest potęgą militarną, ma też ograniczone możliwości wpływu poprzez nakładane na państwa trzecie sankcje finansowe. Ale jej władza regulacyjna jest w wielu obszarach bardzo namacalna. Nie zawsze ją dostrzegamy, ponieważ nie jest widoczna.
Ten rodzaj władzy jest jednak bardzo istotny. Jej wpływ możemy odczuć każdego dnia – dotyczy żywności, którą jemy, powietrza, którym oddychamy, oraz produktów, które wytwarzamy i konsumujemy. Dla mnie to właśnie jest prawdziwa władza.
Jeśli są to zasady, które jako Unia rozpowszechniamy na całym świecie, należy zadać pytanie, kto je tworzy i kto czerpie z nich korzyści w ramach wspólnoty.
Najbardziej oczywistymi beneficjentami są firmy europejskie, które siłą rzeczy i tak przestrzegają unijnych przepisów, działając w ramach rynku wewnętrznego. Dzięki „efektowi Brukseli” mogą więc na swoich zasadach konkurować np. z firmami amerykańskimi w Brazylii, tam, gdzie sięgają europejskie przepisy. Oznacza to, że Unia może wyrównać szanse i chronić konkurencyjność europejskiego przemysłu.
Drugim beneficjentem są konsumenci europejscy. Wiele z tych przepisów wynika z ich potrzeb i preferencji – mam na myśli m.in. regulacje dotyczące zrównoważonego rozwoju, ochrony klimatu, bezpieczeństwa żywności czy prawa do prywatności.
Czytaj też: Boją się jej najwięksi. Wielka władza w Unii dla Dunki
Traktuje pani europejski przemysł i obywateli tak, jakby mieli jednorodne interesy, ale w całej Unii mogą istnieć różnorodne preferencje. Czy jakaś część europejskiej gospodarki korzysta z „efektu Brukseli” bardziej niż inne?
Te przepisy często są wynikiem pełnego sporów procesu regulacyjnego. Największy wpływ na nie mają państwa, dla których regulacje są ważne. Dzieje się tak dlatego, że bardziej szczegółowe przepisy często najpierw powstają w poszczególnych państwach członkowskich. Na przykład RODO nie zostało wymyślone w Brukseli. To Niemcy były jednym z jego prekursorów, bo wcześniej wprowadziły rygorystyczne przepisy dotyczące prywatności, podobnie Szwecja i Francja.
W takich sytuacjach Unia zaczyna działać, bo zdaje sobie sprawę, że przez tego typu regulacje rynek staje się coraz bardziej rozdrobniony, utrudniając przepływ danych między państwami członkowskimi. Zamiast prosić Niemcy czy Francję o wycofanie się z nowych przepisów, Unia stara się namówić inne stolice do podnoszenia standardów regulacji. Niektóre państwa być może nie chciałyby takich regulacji, ale na tym właśnie polega rachunek korzyści i kosztów członkostwa w Unii.
W swojej książce przekonuje pani, że „efekt Brukseli” nie jest protekcjonistyczny. Jednak szczególnie po brexicie coraz częściej mówi się o europejskiej suwerenności, o wykorzystywaniu polityki konkurencji do bardziej protekcjonistycznych celów, do wspierania „czempionów”. Czy ten trend stwarza ryzyko dla „efektu Brukseli”?
Zgadzam się, że ton rozmowy o roli Unii się zmienia. Na przykład Francja i Niemcy wystąpiły z manifestem wzywającym do zreformowania polityki kontroli fuzji i przekształcenia regulacji dotyczących konkurencji, aby umożliwić tworzenie europejskich czempionów. Podzielam obawy, że teraz, gdy bardziej wolnorynkowe Zjednoczone Królestwo nie uczestniczy w tych rozmowach, mogą zacząć przeważać francuskie tendencje w polityce przemysłowej. Z pewnością istnieje niebezpieczeństwo, że Unia pójdzie tą drogą.
Jeśli poważnie traktujemy „efekt Brukseli”, powinniśmy również poważnie traktować to niebezpieczeństwo. Skoro Unia z powodzeniem eksportuje swoje neutralne zasady konkurencji, to z pewnością będzie również eksportować protekcjonistyczne zasady konkurencji. Wówczas europejskie firmy będą musiały stawić czoła protekcjonistycznym systemom regulacyjnym w innych częściach świata.
Czytaj też: Zasady z normalnego świata obowiązują też w świecie cyfrowym
Jeśli chodzi o warunki, w jakich możliwy jest „efekt Brukseli”, to zastanawiam się nad kwestią praworządności i tego, w jakim stopniu efekt ten opiera się na prawnym sposobie działania Unii.
Światowe firmy mogą swobodnie stosować się do brukselskich zasad, tak jakby były one globalne, ponieważ postrzegają je jako normy dobrej jakości, cieszące się szacunkiem. Po części to właśnie z powodu szacunku dla jakości procesu stanowienia prawa i legitymizacji procesu prawnego wiele rządów na całym świecie może z pełnym zaufaniem patrzeć na Unię i przekonywać wyborców, że daną regulację warto przyjąć.
Unia jest postrzegana jako instytucja budująca dobre ramy prawne. Inne państwa są gotowe podążać za unijnym wzorem, bo przekonuje je stwierdzenie, że poważne traktowanie praworządności i procesu legislacyjnego prowadzi do lepszej jakości prawodawstwa.
Wywiad to zapis rozmowy z konferencji „Ryzyka i trendy 2021” zorganizowanej w lutym przez centrum analityczne Polityka Insight. Treść debat można przeczytać w publikacji lub posłuchać ich w podkastach.
Anu Bradford jest ekspertką w obszarach unijnej polityki regulacyjnej, handlu międzynarodowego i antymonopolowego. Dyrektorka European Legal Studies Center na Columbia Law School oraz Senior Scholar na Columbia Business School′s Jerome A. Chazen Institute for Global Business.