To było podwójne faux pas. Gdy w listopadzie 2018 r. obradowała w Berlinie Konferencja ds. Islamu – platforma dialogu między państwem i niemieckimi muzułmanami – gościom serwowano kaszankę. W MSW, które było gospodarzem spotkania, najwyraźniej zapomniano o tym, że Koran zakazuje spożywania krwi i wieprzowiny. Późniejsze tłumaczenia, że goście mieli też do wyboru inne potrawy, nie mogły już zatrzeć złego wrażenia.
Takie wpadki zdarzają się jednak coraz rzadziej, bo politycy za Odrą dobrze wiedzą, jak mogą być kosztowne. Prawa wyborcze w Niemczech ma już półtora miliona muzułmanów, w tym około miliona z Turcji – i ta grupa systematycznie rośnie. Przybywa także generalnie wyborców obcego pochodzenia. A ich preferencje polityczne mogą zaskakiwać.
Postawa odwrócona
Do niedawna mogło się wydawać, że społeczność imigrantów jest już politycznie zagospodarowana. Ci o tureckich korzeniach szczególnie chętnie wybierali lewicę, w tym zwłaszcza Socjaldemokratyczną Partię Niemiec (SPD). – Przez długi czas za tę więź odpowiadały przypuszczalnie związki zawodowe w miejscu pracy – tłumaczy dr Viola Neu, politolożka z Fundacji Konrada Adenauera (KAS), która jest autorką nowego, nieco wywrotowego raportu „Demokratische Einstellungen und Wahlverhalten” (Postawy demokratyczne i zachowanie wyborcze).
– Imigranci wyznają raczej tradycyjne, konserwatywne wartości, są religijni – zauważa politolożka. Mieliśmy więc swoisty paradoks. Ci sami ludzie, którzy sympatyzowali z konserwatywnym prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoğanem, w nowej niemieckiej ojczyźnie wybierali ugrupowania popierające, owszem, równość szans, ochronę praw mniejszości etnicznych i ideę społeczeństwa wielokulturowego, ale też gejowskie śluby i jak najściślejszy rozdział religii od państwa.