Międzynarodowa grupa dziennikarzy połączyła niedawno wyniki swoich śledztw, analizę oficjalnych chińskich dokumentów, zdjęć satelitarnych oraz relacje byłych więźniów. I trudno mieć już wątpliwości: w położonej na północnym zachodzie Chin prowincji Sinciang, zamieszkanej przez ponad 11 mln Ujgurów – turkijską mniejszość etniczną, wyznającą głównie islam – od 2016 r. masowo i szybko budowane są obozy pracy przymusowej, w których więzionych jest już ponad milion osób. Co roku trafia tam kilkaset tysięcy nowych więźniów, w tym wiele kobiet.
A tak się składa, że pochodząca z Sinciangu bawełna to aż 85 proc. chińskiej produkcji tej rośliny. Eksport powstałej z niej tkaniny wart jest około 9 mld dol. rocznie. Chiny odpowiadają za 20 proc. globalnej produkcji tej najpopularniejszej na świecie uprawy niejadalnej. To znaczy, że co najmniej jedna piąta bawełny jest moralnie splamiona.
Oficjalnie władze Chin wzmogły interwencje w Sinciangu ze względu na rzekomą dyskryminację osiedlanych tam licznie mieszkańców wywodzących się z grupy Han, stanowiącej zdecydowaną większość etniczną w kraju (ok. 92 proc.) i de facto utożsamianej z narodem chińskim. Pekin dąży do etnicznego ujednolicenia kraju, a doniesienia z Sinciangu świadczą o tym, że rozgrywa się tam brutalna i zorganizowana akcja tłamszenia różnorodności.
Cena bojkotu
Odchodzący republikański sekretarz stanu USA Mike Pompeo na dzień przed inauguracją nowego prezydenta Joe Bidena przyznał, że Chiny winne są ludobójstwa na Ujgurach i popełniają zbrodnie przeciwko ludzkości w Sinciangu. W rezultacie, jeszcze w styczniu, Stany Zjednoczone ogłosiły całkowity zakaz importu bawełny i jej pochodnych z tego chińskiego regionu. Ustanowiły też sankcje wobec chińskich urzędników odpowiadających za produkcję i bezpieczeństwo w Sinciangu.