Trzeba było śmierci tanzańskiego prezydenta w połowie marca – oficjalnie John Magufuli zmarł na serce, plotka mówi, że na powikłania po covidzie – i zgonu wiceprezydenta autonomicznego Zanzibaru (covid potwierdzony) oraz wezbrania tegorocznej fali zachorowań, by dopiero 4 maja nowa prezydent Samia Suluhu Hassan, z pochodzenia Zanzibarka, wprowadziła jakiekolwiek środki zaradcze. Sama czasami nosi maseczkę i przyznaje, że nie da się dłużej ignorować rzeczywistości.
W szpitalach instalowane są aparaty tlenowe. Przetestowani muszą być już wszyscy przekraczający granicę Tanzanii. Ale nadal to nie jest rewolucja. Pani prezydent była zastępczynią i fanką Magufuliego, a ten długo pozostawał czołowym pandemicznym denialistą globu, głosząc, że wirus po prostu ominął jego kraj. Udało się go przepędzić modłami po kościołach i meczetach. Zwycięstwo odtrąbiono wiosną zeszłego roku, kiedy po przekroczeniu pół tysiąca zakażeń i odnotowaniu 21 przypadków śmiertelnych przestano cokolwiek liczyć.
Magufuli sprawił, że Tanzania była jedynym w miarę normalnym państwem, które w kwestii pandemii podzielało szaleństwo reżimów tak kuriozalnych, jak Korea Płn., też ponoć wolna od wirusa. Rządził w dyktatorskim stylu Łukaszenki i głosił, że sama choroba oraz szczepionki są narzędziem ekspansji Zachodu, testy są do bani i generalnie nie ma się czym przejmować. 61 mln obywateli za szerzenie plotek o epidemii – uznawano za nie również doniesienia o pozytywnych wynikach testów – zagrożono grzywną o równowartości 8 tys. zł lub karą 12 lat pozbawienia wolności.
Lekarze nie diagnozowali covidu, choć coraz więcej obywateli umierało na choroby związane z niewydolnością oddechową. Zimą i tej wiosny Tanzania ewidentnie zmagała się z drugą falą, ale minister zdrowia promowała domowe sposoby na radzenie sobie z kłopotami, w tym inhalacje i koktajl owocowo-warzywny zawierający m.